Dzisiaj ruszają trójstronne negocjacje Parlamentu Europejskiego, Komisją Europejską i rządami poszczególnych krajów w kwestii kontrowersyjnej poprawki nr 171, która może rozszerzyć obowiązujący już zakaz używania określeń takich jak „mleko sojowe” czy „śmietana kokosowa” do tego stopnia, że jakakolwiek komunikacja na temat roślinnych zamienników nabiału stałaby się w zasadzie niemożliwa. Także wizualne skojarzenia opakowań roślinnych wersji tradycyjnych produktów byłyby zabronione – np. karton sojowego napoju, przypominający zbytnio karton mleka krowiego.
Czytaj też: UE ograniczy emisje o 55% do 2030 roku. Ekolodzy chcą więcej
Siska Pottie, szefowa Europejskiego Stowarzyszenia na rzecz Żywności Roślinnej zwraca uwagę na środowiskowy paradoks skutków, jakie mogłaby odnieść poprawka, jeśli wejdzie w życie. Biorąc pod uwagę dążenie UE do obniżenia emisji i dużo niższy ślad węglowy produktów roślinnych, utrudnianie promocji żywności, której produkcja jest dla środowiska znacznie bardziej korzystna niż hodowla przemysłowa zwierząt i produkcja nabiału, jest co najmniej niekonsekwentne.
„Mówienie, że produkt ma o połowę mniejszą emisję dwutlenku węgla niż masło, może być zabronione. Nawet [wyrażenie] „bez laktozy” może być niedozwolone… to szaleństwo.” – mówi Pottie.
Krytycy poprawki nie mają wątpliwości, że uchwalenie poprawki byłoby prezentem dla lobby przemysłu mleczarskiego, które za wszelką cenę usiłuje zwalczać coraz bardziej zauważalny trend ograniczania produktów pochodzenia zwierzęcego wśród konsumentów. Obecnie roślinne alternatywy mleka stanowią już 10% rynku i bez wątpienia stanowią konkurencję, której nie można lekceważyć. Zamiast utrudniać ich sprzedaż, firmy mleczarskie mogłyby iść w ślad za gigantami takimi jak Danone czy Nestle, które uważnie śledzą rynek i wypuściły już swoje linie roślinnych alternatyw nabiału.
W krajach Unii Europejskiej spożycie mleka spadło o blisko 5 litrów na mieszkańca w ciągu ostatniej dekady, z kolei spożycie roślinnych alternatyw, m.in. sojowych wzrosło o 0,8 kg. Absurdalnym jest jednak twierdzenie, że za te różnice odpowiada nieumiejętność czytania etykiet przez konsumentów. Należałoby to raczej przypisać rosnącej świadomości klimatycznej oraz coraz większej dbałości o zdrową dietę.