O tym, że przyrodnicze filmy dokumentalne wpływają na zachowania ich odbiorców, wiadomo od dawna. W ankiecie przeprowadzonej w brytyjskich supermarketach po emisji serialu BBC „Blue Planet II” (który w Wielkiej Brytanii obejrzało 14,1 miliona ludzi) wykazano, że aż 88% respondentów po jego obejrzeniu zmieniła swoje podejście do kwestii środowiskowych. Ocenia się również, że przekaz filmowy łatwiej dociera do ludzi niż słowo pisane, ponieważ ludzie są z reguły wzrokowcami. Okazuje się jednak, że autorzy dokumentów o przyrodzie popełniają z reguły błąd, polegający na przedstawianiu natury i jej problemów w oderwaniu od ludzi, co sprawia, że odbiorcy nie potrafią się z nim wystarczająco utożsamiać.
Czytaj też: Ratowanie ginących gatunków staje się coraz trudniejsze
Uhonorowany Oscarem film „Zatoka delfinów” z 2009 roku, traktujący o polowaniu na delfiny w Taiji poruszył widzów z Zachodu, ale wśród widowni japońskiej wywołał oburzenie. Krytykowano sposób przedstawienia Japończyków, miejscowi rybacy skarżyli się, że film jednostronnie przedstawiał ich gniewne reakcje na kierowanie kamery w ich stronę i pozbawiał je kontekstu. Argumentowano również, że film wraz z działaniami aktywistów wywarły negatywne wrażenie na lokalnej społeczności i zostały wykorzystane przez japońskich nacjonalistów do zdobycia poparcia dla kontynuowania okrutnej, ale tradycyjnej, praktyki. Mimo, że poruszony w nim problem był realny, a dzięki ukrytym kamerom ekipy udało się zarejestrować faktyczną skalę zabijania delfinów, to forma filmu w Japonii przykuła większą uwagę niż treść.
Film dokumentalny „Seaspiracy” (w Polsce dostępny pod tytułem „Ciemne strony rybołówstwa”), bijący rekordy popularności na Netflixie, w dobitny sposób ukazuje szkodliwy wpływ komercyjnego rybołówstwa na ekosystemy mórz i oceanów. I choć wywołał niemałe wzburzenie w społeczeństwie, które w dużej mierze nie zdaje sobie sprawy ze skali zniszczeń, jakie ten przemysł wyrządza, to pojawiły się też głosy krytyki. Twórcom dokumentu zarzuca się wprowadzanie odbiorców w błąd.
Daniel Pauly, publicysta portalu Vox uważa, że Seaspiracy wyrządza więcej szkody niż pożytku, bo mimo, że kwestia, którą podnosi jest bardzo poważna, to niewystarczająca rzetelność w pozyskiwaniu argumentów je osłabia.