„Ponad dwieście prac akademickich oraz rzeczywiste doświadczenia inwestorów z całego świata pokazują, że odpowiedzialne inwestowanie może przynosić większe zyski i wiąże się z niższym ryzykiem niż tradycyjne inwestowanie, oparte na eksploatacji ludzi, planety czy nadużywaniu zaufania" – przekonywał już dobrych kilka lat temu założyciel firmy HIP Ivestor R. Paul Herman. „Twoje pieniądze mogą ulepszyć twoją społeczność i promować pozytywny cykl wpływu przynoszącego zyski ze zredukowanym ryzykiem" – dorzucał.
Od chwili, kiedy amerykański pionier odpowiedzialnego inwestowania pisał powyższe słowa, upłynęło zaledwie kilka lat – a może się wydawać, że zmieniła się cała epoka. „Dziś dla zielonych inwestycji polityka klimatyczna jest nową polityką monetarną" – przekonuje w artykule opublikowanym na stronach Światowego Forum Ekonomicznego Huanhuan Zheng, ekonomista i profesor National University of Singapore. I trudno mu się dziwić, bowiem Singapur zapowiedział ledwie kilka tygodni temu, że do końca dekady lokalne przedsiębiorstwa wyemitują zielone obligacje warte 26 mld dol. A na rynku inwestycyjnym to właśnie papiery gwarantujące, że polityka danej firmy będzie uwzględniać wymogi ochrony środowiska i przeciwdziałania zmianom klimatycznym, stają się jednym z najcenniejszych atutów.
Co więcej, porównanie z polityką monetarną ma głębsze uzasadnienie: z opublikowanego we wrześniu 2021 r. raportu Institute of Global Economics And Finance (IGEF) wynika, że zielone obligacje z reguły są sprzedawane w lokalnej walucie, co oznacza, że ryzyko wynikające z wahań kursów walut zostaje tu przerzucone na inwestora (duże przedsiębiorstwa szukają inwestorów na rynkach międzynarodowych). Inwestor, by być w miarę pewnym przyszłości swoich pieniędzy, zwraca zatem wzmożoną uwagę na politykę klimatyczną państwa, na terenie którego działa emitent obligacji – staje się ona zatem tym, czym polityka monetarna dla „zwykłych" obligacji.
Biorąc pod uwagę, jak bardzo zmienia się dziś krajobraz współczesnego biznesu – pod względem deklaracji i uwagi przywiązywanej do bezpośrednich emisji gazów cieplarnianych danego przedsiębiorstwa, „zazieleniania" jego łańcuchów dostaw, coraz większego znaczenia śladu węglowego oraz dalszych losów produktów i ich potencjalnego wpływu na środowisko – ta metafora oraz podobne mechanizmy zyskują na znaczeniu.
Burza wokół gazu i atomu
W efekcie inwestorzy toczą dziś dyskusje równie zażarte, jak branżowi eksperci czy ekolodzy, na temat tego, jakie inwestycje można uznać za „zielone", a jakie nie odpowiadają kryteriom zrównoważonego finansowania. Poligonem doświadczalnym jest dziś np. Europa, gdzie ogłoszona z końcem ubiegłego roku propozycja tzw. taksonomii zaliczyła do „zielonych" źródeł energii również atom i gaz (ten drugi jako przysłowiowe zło konieczne: paliwo przejściowe ery transformacji energetycznej).