Odwrót nowej administracji USA pod wodzą Donalda Trumpa od polityki klimatycznej i porozumień międzynarodowych w tym zakresie, rezygnacja z części wymogów unijnego Zielonego Ładu i deregulacja w wielu prośrodowiskowych przepisach – jak się wydaje, świat stopniowo schodzi z kursu, na jaki wszedł kilka lat temu. Zresztą raport „Circularity Gap Report 2023” już wcześniej alarmował, że obszar cyrkularności w światowej gospodarce się kurczy – z 9,1 proc. w 2018 r. do 7,2 proc. w 2023 r. I choć przyczyn tego stanu można by upatrywać w wielu czynnikach, np. w rozwoju sprzyjającego nadprodukcji opakowań e-commerce i wysyłki zakupionych towarów pocztą czy poprzez kurierów, to i te dane nie napawają optymizmem.

Czy w Polsce można również zauważyć symptomy tego trendu? Ironicznie można by rzec, że tym razem wyszliśmy wręcz przed szereg: pod wieloma względami od lat pozostajemy poniżej zadeklarowanych progów, wiele terminów na wprowadzenie pożądanych zmian już minęło. Dotyczy to także rozszerzonej odpowiedzialności producenta, co skądinąd przejawiło się (być może niezamierzenie) nawet w nazwie niedawnej konferencji poświęconej tej tematyce: „Sprawiedliwy ROP w drugą rocznicę upływu terminu na jego wprowadzenie w Polsce”. Owszem, powinniśmy byli wprowadzić przepisy – uznawane za fundament gospodarki obiegu zamkniętego – już dwa lata temu.

Taki mamy klimacik

Kup – użyj – wyrzuć. Tę triadę w łańcuchu zachowań konsumenckich zdefiniowano na Zachodzie już dosyć dawno temu. Nie upłynęła nawet dekada po II wojnie światowej, jak producenci zaczęli zmieniać mechanizmy działania: zamiast tworzyć produkty na lata, zaczęli skracać ich cykl życia oraz trwałość, by obniżać koszty i zachęcać do ponownego zakupu nowego odpowiednika. Jednym z elementów tej zmiany była też m.in. zmiana opakowań na takie, które były znacznie tańsze od dotychczasowych. Szkło zastępowały puszki, metalowe pudełka – tektura i plastiki, tekturę – coraz cieńsze folie itd.

Konsekwencją była rosnąca góra śmieci, która nieustannie się rozrasta. Z opublikowanych przez Eurostat danych wynika, że statystyczny mieszkaniec Unii Europejskiej „wyprodukował” w 2023 r. 511 kilogramów odpadów komunalnych. Widełki są rozpięte pomiędzy Austrią (803 kg rocznie) i Danią (802 kg rocznie), a Polską (367 kg) i Rumunią (303 kg). Przy czym wystarczy pospacerować po miastach w wymienionych krajach, by zorientować się, że rozbieżność niekoniecznie wynika z nierównomiernej konsumpcji czy produkcji opakowań. To, co Austriacy czy Duńczycy skrzętnie zbierają i ewidencjonują, w Polsce i Rumunii można szybko wypatrzeć na najbliższym trawniku czy w przydrożnym rowie. A próbę karcenia za wyrzucanie śmieci, gdzie popadnie, traktuje się jak zamach na prawa obywatelskie, ewentualnie „unijną fanaberię”.

Edukacja, uczniowskie czy społecznikowskie akcje sprzątania, ustawianie koszów na śmieci – wszystkie te metody są tyleż chwalebne, ileż mają ograniczone oddziaływanie. Świadomość tego prostego faktu już dekady temu zaczęła przybierać w krajach zachodnich postać rozmaitych systemów odpowiedzialności producenta – „rozszerzonej”, bo obejmującej też bezpośrednią lub pośrednią odpowiedzialność za losy produktu oraz jego opakowania wprowadzanych na rynek. Zwłaszcza chodzi o to drugie, gdyż opakowania towarów to ta część zakupów, która do śmieci trafia zwykle w ciągu kilku minut po przytarganiu ich do domu, a często nawet tuż po wyjściu ze sklepu. Wiadomo też, że chodzi docelowo o to, żeby opakowania – a tam, gdzie to możliwe, także produkty – po odświeżeniu lub recyklingu nadawały się do ponownego użycia. Można nadać im pewną wartość, jak to jest w przypadku butelek i systemu kaucyjnego, o którym za chwilę, można po prostu próbować nakładać na producentów opłaty (albo, jak uważa, część ekspertów: po prostu podatki), z których sfinansuje się system zbiórki.

Szkopuł w tym, że co kraj to zakres i metody egzekwowania tej odpowiedzialności są inne. Zwykle kształtowały się one w bólach – a jakże – latami i uwzględniają lokalną specyfikę, od charakteru miejscowego przemysłu czy biznesu po przyzwyczajenia i mentalność konsumentów. Są kraje, w których wyrzucanie papierka po batonie na chodnik jest nie tylko srodze karane, ale i bywa postrzegane jako swoiste faux pas. Są takie, w których wywalenie śmieci byle gdzie jest aktem nonszalanckiej waleczności, sprytu czy antysystemowości. Tak czy inaczej jednak każdy kraj UE zobowiązany jest do wprowadzenia jakiejś ROP – Bruksela nie wtrąca się w szczegółowe rozwiązania. Mają być skuteczne.

Dialog bez końca

Dyskusja na ten temat w Polsce toczy się od lat i pomimo urzędowego optymizmu trudno ustalić, w jakim konkretnie miejscu jesteśmy. Przykładowo, w marcu br. odbyło się poświęcone ROP spotkanie ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego z przedstawicielami „37 organizacji rolniczych, producentów i przetwórców żywności”. – Dziś otworzyliśmy debatę, której celem jest wypracowanie systemu efektywnego, bezpiecznego i minimalizującego koszty dla rolników i konsumentów. Nawet jeśli nowe regulacje oznaczają dodatkowe wydatki, to muszą one być racjonalne i nie mogą prowadzić do niekontrolowanego wzrostu cen żywności – podsumowywał szef resortu rolnictwa.

Równocześnie też odbywają się w Ministerstwie Klimatu i Środowiska konsultacje z samorządami i częścią branży odpadowej, których przedstawiciele wyjątkowo zgodnie promują wspomniany nieco wyżej „Sprawiedliwy ROP”: wykorzystujący administratora publicznego (np. w postaci Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska), uwzględniający opłaty nakładane na producentów oraz współpracujący z działającymi już systemami odpadowymi w gminach. I tu panują dobre nastroje. – Szczegóły rozmów są objęte tajemnicą, ale jedno jest pewne: pani minister przeprowadziła wnikliwą analizę systemów, które funkcjonują w Europie – komentowała Olga Goitowska, odpowiedzialna za gospodarkę komunalną w gdańskim ratuszu oraz kierująca zespołem ds. gospodarowania odpadami Unii Metropolii Polskich. – Ministerstwo z analizy europejskich systemów wyciągnęło też katalog dobrych praktyk, który niewątpliwie pozwoli skonstruować najlepszy z możliwych modeli – dodawała.

Tyle że po stronie producentów oraz innej części branży odpadowej nastroje są dużo gorsze. Tu panuje przekonanie, że opłata nakładana na producentów będzie podatkiem, nie będzie żadnej gwarancji, że pieniądze będą wydawane efektywnie, a uniemożliwienie swobodnej konkurencji w obszarze obsługi ROP skończy się blamażem i zadławieniem się całego systemu.

Mało tego, jeden z elementów ROP – system kaucyjny, czyli de facto wycinek rynku dotyczący wybranych opakowań na napoje – miałby wejść w życie już za sześć miesięcy z okładem. Czyli co najmniej kilka miesięcy przed rozszerzoną odpowiedzialnością producenta, która z kolei miałaby stanowić dla systemu kaucyjnego pewnego rodzaju ramę i punkt odniesienia. Zresztą kilka miesięcy to opcja czysto teoretyczna: Olga Goitowska wspomniała tu o styczniu 2026 roku, ale resort klimatu podkreśla tylko, że ROP oraz system kaucyjny powinien w najgorszym przypadku wejść w życie jednocześnie. Tyle że system kaucyjny, którego kształt – choć nie bez kontrowersji – w zasadzie wygląda na uzgodniony, miałby wejść w życie 1 października.

Chaos zazwyczaj ma swoje strukturalne przyczyny – i tak też jest w tym przypadku. Z punktu widzenia rządzących kluczowym pragnieniem jest wywiązanie się z obowiązku stworzenia stosunkowo kosztownego systemu (nawet, jak nie powstanie, będzie kosztowny: unijne kary za niewprowadzenie ROP mogą sięgnąć kilkudziesięciu tysięcy euro dziennie), a zarazem uniknięcie oskarżeń o wzrost kosztów życia konsumentów. A przecież – czy to producenci, czy przedsiębiorstwa zajmujące się zbiórką, czy samorządy – wcześniej czy później spróbują przerzucić koszty ROP lub ich część na konsumenta/mieszkańca, a odpowiedzialnością za tę operację – nomen omen – podzielić się z rządem/Unią/Zielonym Ładem. Tyle że nie trzeba długiego spaceru, by uświadomić sobie koszty zaniechania tego systemu: towarzyszące nam pod mieszkania przykre zapachy, trzask przydeptanych puszek czy porozbijanych butelek oraz wizyta u weterynarza z pupilem, który połknął wyrzucone pod ławkę opakowanie po kabanosach to konsekwencje zaniechań. I o tym też warto pamiętać.

Opinia partnera cyklu: Polska Izba Odzysku i Recyklingu Opakowań

Konrad Nowakowski prezes Polskiej Izby Odzysku i Recyklingu Opakowań

Konrad Nowakowski prezes Polskiej Izby Odzysku i Recyklingu Opakowań

Foto: Mat. prasowe

Polska Izba Odzysku i Recyklingu Opakowań z niepokojem przyjmuje zaproponowany przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska model rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP). Choć konieczność reformy systemu gospodarowania odpadami opakowaniowymi jest niepodważalna, przedstawiona koncepcja budzi poważne wątpliwości, zarówno pod względem zgodności z unijnymi regulacjami, jak i efektywności operacyjnej oraz finansowej.

Proponowany system sprowadza się do nałożenia na przedsiębiorców wysokiej opłaty do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW), która w praktyce pełni funkcję nowego podatku. Nie ma jednak jasnego mechanizmu zapewniającego, że te środki rzeczywiście zostaną przeznaczone na rozwój recyklingu i infrastruktury gospodarki odpadami. Opłaty w nowym systemie nie będą odzwierciedlały faktycznego wpływu poszczególnych producentów na środowisko. Nie wprowadzono skutecznych zachęt do stosowania bardziej ekologicznych opakowań ani mechanizmów premiujących firmy inwestujące w recykling i ekoprojektowanie. System ROP powinien motywować producentów do minimalizowania ilości odpadów i zwiększania udziału surowców nadających się do recyklingu. Proponowany model tego nie zapewnia – producenci będą zobowiązani do uiszczania opłat. Nie otrzymają jednak żadnych narzędzi umożliwiających optymalizację tych kosztów poprzez realne działania na rzecz gospodarki o obiegu zamkniętym.

Przekazanie pełnej kontroli nad systemem ROP do administracji publicznej eliminuje konkurencyjne organizacje odpowiedzialności producenta (OOP), które w innych krajach skutecznie zwiększają efektywność recyklingu. Centralizacja oznacza również wzrost kosztów administracyjnych i brak mechanizmów rynkowych, które mogłyby prowadzić do optymalizacji wydatków. Bez przejrzystych zasad wydatkowania opłat ROP istnieje ryzyko, że środki te nie zostaną przeznaczone na rozwój systemu selektywnej zbiórki, modernizację sortowni czy inwestycje w recykling. W efekcie system stanie się wyłącznie dodatkowym obciążeniem finansowym dla przedsiębiorców, bez faktycznej poprawy poziomów recyklingu w Polsce.

Co niezwykle istotne, zaproponowany model ROP doprowadzi do zniszczenia już istniejących projektów recyklingowych. Doskonałym przykładem jest tu realizowany przez PIOiRO recykling zabrudzonych wielomateriałowych opakowań z branży gastronomicznej. Dzięki niemu odzyskaliśmy w 2024 r. ponad 10 tys. ton materiału. Przedsiębiorcy uczestniczący w projekcie ponieśli koszty związane z badaniami oraz wdrożeniem technologii, zainwestowali w sprzęt i linie technologiczne. Tymczasem państwo, jednym nieprzemyślanym ruchem, likwiduje efekt tej długiej i kosztownej pracy.

Zaproponowany model ROP nie realizuje podstawowych celów polityki środowiskowej – nie przyczynia się do zwiększenia recyklingu, ani do rozwoju gospodarki o obiegu zamkniętym. W praktyce staje się on kolejnym podatkiem nałożonym na przedsiębiorców, bez mechanizmów gwarantujących efektywne wykorzystanie środków.

PIOiRO apeluje o ponowną analizę modelu oraz przeprowadzenie szerokich konsultacji z przedstawicielami branży. System ROP powinien wspierać przedsiębiorców w realizacji celów środowiskowych. Nie może jedynie ograniczać się do fiskalnego obciążenia sektora bez realnych korzyści dla gospodarki odpadami.