– Było ciemno, jakby to była noc, dym unosił się wszędzie. Oczy bolały mnie od samego wychodzenia na zewnątrz, a płuca jakby zesztywniały – wspominał Alan Nichols ostatnie wakacje w Malua Bay na wybrzeżu Nowej Południowej Walii w rozmowie z australijską stacją ABC. – Nie mogliśmy nawet uruchomić klimatyzacji, bo wpompowywała dym do środka. Nie było żadnej ulgi – opisywał.
To wtedy Nichols zaczął kaszleć. Kaszle do dzisiaj: przypadłość ta budzi go po nocach i nie pozwala dokończyć choćby jednego zdania bez spazmatycznego zadławienia się. Miesiąc po wakacjach w Malua Bay rodzina wysłała go do lekarza.
Podobną wizytę musiały złożyć tysiące innych Australijczyków, którzy w 2020 r. znaleźli się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Z oficjalnych statystyk wynika, że w regionie Canberry (ACT) sprzedaż ułatwiających oddychanie inhalatorów wzrosła już na początku 2020 r. o 204 proc., w innych regionach wzrosty były kilkudziesięcioprocentowe. Z badań naukowców Australian National University (ANU) wynika, że na przełomie 2019 i 2020 r., gdy sezon pożarów trwał w najlepsze, przykrych doznań – pieczenia oczu, drapania w gardle, kaszlu – doświadczyło 89 proc. mieszkańców australijskiej stolicy.
Czytaj też: Europa zużywa 44 proc. wody pitnej na rolnictwo. Priorytetem staje się oszczędzanie
Skutki Czarnego Lata w Australii
Nichols i podobni do niego pacjenci są zatem ofiarami kataklizmu, których do tej pory nie uwzględniano w oficjalnych podsumowaniach poprzedniego sezonu pożarów. Bilans „Czarnego Lata”, jak nazwał tragiczne wydarzenia premier Scott Morrison, był dotychczas sprowadzany do spalenia 24 mln hektarów gruntów, śmierci około 6 miliardów żywych stworzeń (w tym symboliczne kilkadziesiąt tysięcy niedźwiadków koala) oraz 33 ludzi, którzy nie wydostali się w porę z ogarniętych płomieniami terenów. Teraz trzeba zacząć uzupełniać ten bilans o długoterminowe skutki, ale tu dysponujemy na razie szczątkową wiedzą: np. o zgonach wywołanych konsekwencjami pożarów (429 osób) czy dodatkowych hospitalizacjach (3320 osób).