Na pierwszy rzut oka niby wszystko jest ok. Prosty i zrozumiały język, argumenty osadzone w nauce i rzeczywistości, a na kilkudziesięciu stronach prezentacji dominuje zielony kolor. Polska 2050 w swym planie postuluje osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r., minimalną rolę węgla w energetyce od 2035 r. i odejście od tego surowca do 2040 r. Wcześniej, bo w 2030 r., ma dojść do 45 procentowej redukcji emisji i zwiększenia udziału OZE w miksie energetycznym do 40 proc.
Czytaj też: Szymon Hołownia ujawnił program klimatyczny Polski 2050
Brzmi ok, tylko te cele i daty…
Szymon Hołownia swój plan walki z kryzysem klimatycznym nazywa “biblią polskiej transformacji”. Tyle tylko, że cele i daty ich osiągnięcia są kompletnie nieprzystające do skali problemu oraz polskich i europejskich realiów. Postulat redukcji emisji o 45 proc. do roku 2030 jest aż o 10 pkt proc. mniejszy niż unijny i o około 20 pkt. proc. mniejszy niż zalecenia naukowców. W cięciu emisji powinniśmy spełniać przynajmniej minimum postawione dla całej Unii Europejskiej, a nie celować w dolne granice i liczyć, że inne kraje Europy zrobią za nas tę robotę. Udział 40 proc. OZE w miksie energetycznym do 2030 roku nazwać należy skrajnie nie ambitnym, ostatni raport Instrat wskazuje prostą drogę do uzyskania pioziomu aż 70 proc. energii z OZE do końca dekady. Nie musimy chyba wspominać, że rozwój tych źródeł energii jest korzystny środowiskowo, społecznie i ekonomicznie oraz zapewnia wiele nowych miejsc pracy. A może musimy?
Węgiel lubi Szymona
Szymon Hołownia proponuje odejście od węgla w 2040 r., co jest objawem braku realizmu, jak i odwagi. W sytuacji, gdy spółki węglowe same planują zwinięcie większości swoich elektrowni do 2030 r. i koniec ich regularnej pracy pięć lat później, górnikom należy się prawda o przyszłości, która ich czeka. A tak, trzymanie się roku 2040 jest bardzo kosztownym przedłużaniem tego, co konieczne i możliwe do zrealizowania jest teraz.