Najtańsza na polskim rynku energia pochodzi z OZE – przekonywali niedawno na łamach „Rzeczpospolitej” eksperci Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej. – Droższe są jednostki zasilane węglem brunatnym i kamiennym, elektrownie szczytowo-pompowe, które pełnią też funkcję magazynów energii, oraz gazowe, których średni koszt wytworzenia jest dziś najwyższy. Na wysokie koszty produkcji energii z węgla i gazu wpływają zarówno rekordowo wysokie ceny tych surowców, jak i koszty zakupu praw do emisji CO2 w systemie EU ETS – wyjaśniali.
O tym, jak gwałtownie rozjechały się stawki, mogły świadczyć dane prezentowane podczas czerwcowej konferencji Polskiego Stowarzyszenia PV. Wynikało z nich, że jeszcze w 2020 r. cena 1 MWh energii wyprodukowanej przez źródła konwencjonalne sięgała 300 zł. Jesienią ubiegłego roku zaczął się kryzys energetyczny, a wojna w Ukrainie tylko podbiła poziom cen. Kontrakty dla firm za prąd, zawierane z dystrybutorami w połowie bieżącego roku – z dostawą realizowaną mniej więcej w okresie, gdy ta edycja „Walki o klimat” trafia do rąk czytelników – zmuszają przedsiębiorców do wysupłania z kieszeni około 1300 zł/MWh. Dla porównania – analogiczne kontrakty PPA zawierane z dostawcami energii z OZE to wydatek rzędu 600 zł. Dysproporcja mówi sama za siebie – i prawdopodobnie będzie szybko rosnąć.
Można by wysnuć z tego wniosek, że ratunkiem dla polskiej gospodarki – i w niemałej mierze dla odbiorców indywidualnych – byłby szybki rozwój źródeł odnawialnych. To one mogłyby wesprzeć system konwencjonalnych elektrowni, a przede wszystkim można by je budować znacznie szybciej niż wielkoskalowe projekty energetyczne, jak choćby elektrownie atomowe. Niestety, wiele wskazuje na to, że obejdziemy się smakiem.
Boom ostatnich lat
Jak podkreśla w otwierającym to wydanie „Walki o klimat” wywiadzie minister klimatu i środowiska Anna Moskwa, moc wybudowanych w Polsce instalacji OZE dobija już niemal 21 GW. W ostatnich latach wzrost ten napędzał przede wszystkim entuzjazm dla przydomowych mikroinstalacji fotowoltaicznych. Wiosną br. ich liczba przekroczyła milion, a ich łączna moc 7,3 GW. Z tego 3 GW – i 400 tys. instalacji – przyłączono do sieci w 2021 r., a tylko w ciągu trzech pierwszych miesięcy 2022 r. doszło do tego kolejnych 150 tys. instalacji (z mocą ok. 1,3 GW).
Można z łatwością wskazać czynniki, które napędzały ten entuzjazm. Poza świadomością ekologiczną czy ciekawością, która skłaniała pionierów do instalowania pierwszych zestawów PV, w ostatnich latach zainteresowanie napędzał program „Mój prąd” w kolejnych odsłonach oraz możliwość odsprzedawania wyprodukowanej energii do sieci, co znacznie skracało okres zwrotu z inwestycji. A i sam jej koszt był niższy za sprawą dopłat zarówno z kasy rządowej, jak i kas samorządowych. Jesienią 2021 r. doszedł do tego szybki – a potem gwałtowny – wzrost cen energii, który również przekładał się na decyzje typu „kiedy, jak nie teraz”.