Żyjemy w czasach, w których naruszane są fundamenty stabilności ekologicznej, gospodarczej i społecznej. Kryzys klimatyczny nie jest debatą o odległej przyszłości, to decyzje, które dotyczą naszego tu i teraz.

Kilka dni temu zakończyła się ONZ-owska konferencja klimatyczna COP30 w brazylijskim Belém, u stóp Amazonii. Burzliwa, pełna napięć i dramatycznych negocjacji. Od lat obserwujemy coraz silniejsze ścieranie się tych, dla których degradacja środowiska oznacza realne zagrożenie życia i zdrowia, a także zagrożenie trwania i rozwoju biznesu, z tymi, którzy bronią swoich interesów gospodarczych opartych na paliwach kopalnych. Widzieliśmy to bardzo wyraźnie na COP w Egipcie, w Baku, a teraz w Belém – gdzie osiągnęło swoje apogeum.

Maria Andrzejewska, dyrektor generalna UNEP/GRID-Warszawa

Maria Andrzejewska, dyrektor generalna UNEP/GRID-Warszawa

Jednocześnie coraz wyraźniejsza staje się obecność nauki dostarczającej danych i analiz o postępujących zmianach środowiska. Głos nauki nadal jednak nie dociera w wystarczającym stopniu do wszystkich stron uczestniczących w procesie negocjacji, a przez niektórych decydentów, zarówno ze świata biznesu, jak i polityki, bywa wręcz określany mianem „ideologii”.

O co więc chodzi w tych negocjacjach? Czy jak zwykle chodzi tylko o krótkoterminowe zyski, dominację, partykularne interesy i brak uwzględniania wspólnego dobra, które jest kluczowe dla naszej przyszłości? Obawiam się, że niestety tak właśnie jest. Tym bardziej więc cieszy aktywność liderek i liderów, reprezentujących bardzo różne podmioty i grupy społeczne, którzy przeciwstawiają się tej narracji. Nie są to tylko przedstawiciele organizacji społecznych czy ludności tubylczej, znajdziemy w tej grupie również przedstawicieli dużych firm i organizacji biznesowych.

Raport otwarcia: gorące fakty

Jesteśmy na planetarnym rozdrożu, stoimy w obliczu niebezpieczeństwa i cierpienia miliardów ludzi – piszą naukowcy zaangażowani w negocjacje prowadzone na COP30.

World Meteorological Organization (WMO), przygotowując dokument „State of the Climate 2025”, nie pozostawia złudzeń. Stężenia trzech kluczowych gazów cieplarnianych w atmosferze – dwutlenku węgla (CO2), metanu (CH4) i podtlenku azotu (N2O) – osiągnęły rekordowo wysokie poziomy w 2024 r., a pomiary wskazują na dalszy wzrost w 2025 r.

Rosnące emisje mają bezpośredni wpływ na wzrost temperatury. Rok 2025 będzie drugim lub trzecim najcieplejszym w historii pomiarów. Wiemy też, że średnia globalna temperatura w pierwszej połowie 2025 r. była o 1,45°C wyższa od poziomu przedindustrialnego – z niepokojącą niepewnością pomiaru wynoszącą ±0,12°C. To oznacza, że istnieje realna możliwość, iż granica 1,5°C już została przekroczona. Granica, której – zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami – mieliśmy nie przekraczać. Ostatnie 11 lat (2015–2025) to 11 najcieplejszych lat od 1880 r.

Osiągnięcie celów porozumienia paryskiego z 2015 r. staje się więc coraz mniej realne, bo aby się do nich zbliżyć, potrzebujemy co najmniej 5-proc. redukcji emisji rocznie, a obecne zobowiązania państw przewidują… 5 proc., ale w ciągu dekady.

Jednocześnie jest i dobra wiadomość: globalna moc zainstalowana w OZE wzrosła w 2024 r. o 15 proc., do 4,5 TW. To pokazuje kierunek – choć wciąż zbyt wolno tam zmierzamy.

Planetarne rozdroże

Od kilkudziesięciu lat prowadzone są badania naukowe nad systemem ziemskim w kontekście jego odporności na zmiany, a konkretnie – na presję wywieraną przez działalność człowieka. Wyniki tych badań są zatrważające: wskazują, że mierzymy się nie tylko z kryzysem klimatycznym, ale szerzej – z kryzysem ekologicznym, planetarnym, bezpośrednio wpływającym na odporność naszej planety.

Zespół pod kierunkiem prof. Johana Rockströma, łącząc wiedzę z wielu dziedzin badań nad globalnymi zmianami środowiska, wprowadził w 2009 r. termin „granice planetarne”. Są one wizualizacją procesów globalnych zmian, wskazujących, w jakim zakresie działalność człowieka wpływa na funkcjonowanie systemu Ziemi. Koncepcja dziewięciu granic planetarnych opisuje dziewięć procesów decydujących o stabilności systemu Ziemi.

Obecnie przekroczyliśmy już siedem z nich, a to oznacza, że stoimy u progu zagrożenia egzystencjalnego. To mocne określenie, ale z taką właśnie rzeczywistością się mierzymy. Cztery granice planetarne znajdują się w strefie wysokiego zagrożenia, są to:

* zmiana klimatu,

* zmiana integralności biosfery,

* modyfikacja przepływów biogeochemicznych,

* wprowadzanie nowych substancji.

Trzy są w strefie zagrożenia:

* zmiana systemu lądowego,

* zmiana wód słodkich,

* zakwaszenie oceanów.

Jedynie dwie granice planetarne są wciąż w strefie bezpiecznej:

* wzrost obciążenia aerozolem atmosferycznym,

* zubożenie warstwy ozonowej stratosferycznej.

To obraz systemu, który traci równowagę. Jeżeli będziemy kontynuowali eksploatację planety, to doprowadzimy do nieodwracalnych zmian, mających negatywny wpływ nie tylko na nasze życie, ale przede wszystkim na jakość życia kolejnych pokoleń. I tu nie chodzi tylko o emisje gazów cieplarnianych, ponieważ na system ziemski musimy spojrzeć kompleksowo, jako na wzajemnie uzupełniające się, współzależne elementy.

Kogo chronimy – ludzi czy przemysł paliwowy?

Jednym z celów COP30 było wypracowanie klarownej mapy drogowej będącej rzeczywistym planem działania, prowadzącej do niemal pełnego odejścia od spalania paliw kopalnych do 2040–2045 r. Naukowcy mówią wprost:

* koniec subsydiów dla paliw kopalnych,

* brak nowych inwestycji w ich wydobycie,

* przyspieszenie wdrażania OZE i technologii niskoemisyjnych.

Ekstremalne zjawiska pogodowe – fale upałów, nawalne deszcze, huragany, susze – niszczą infrastrukturę, stanowią zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi oraz ekosystemów. To także ogromne koszty gospodarcze. ONZ szacuje je na 200–300 mld dol. rocznie. Europa, najszybciej ocieplający się kontynent, już teraz ponosi w rolnictwie straty przekraczające 28 mld euro rocznie.

Dekada 2014–2023 to ponad 2 bln dol. strat wynikających z ekstremów pogodowych. A mówimy tylko o klimacie – nie o pełnej degradacji przyrody.

Za rozwój oparty na eksploatacji planety, który miał miejsce w ciągu ostatnich 200 lat, płacimy powoli wszyscy, ale w znacznej mierze koszty ponosić zaczyna też biznes. Planeta wystawia nam rachunek za to, w jak grabieżczy, niejednokrotnie bezmyślny sposób stworzyliśmy materialny dobrobyt dla Globalnej Północy.

Odwołajmy się do aktualnych wyzwań w działalności gospodarczej. 50 proc. globalnego PKB zależy bezpośrednio od usług ekosystemowych. Kiedy przyroda bankrutuje, gospodarka traci płynność. Widać to na przykładzie kakao. W 2024 r. Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana – odpowiedzialne za 60 proc. światowej produkcji – doświadczyły ekstremalnych temperatur, co doprowadziło do załamania plonów. Efekt? Ceny kakao wzrosły o 400 proc.

Podobny scenariusz grozi kawie. Szacuje się, że do 2050 r. nawet połowa obszarów obecnie wykorzystywanych do uprawy kawy może przestać być odpowiednia z powodu wysokich temperatur, susz i zmian opadów. Wzrost cen to tylko pierwszy etap – konsekwencje gospodarcze i społeczne będą znacznie szersze.

To nie są pojedyncze przypadki. To symptomy globalnego trendu: utraty odporności ekosystemów.

Najwyższy czas słuchać nauki!

W Belém osiągnięto porozumienie, chociaż do ostatniej chwili wisiało ono na włosku. Nie jest ono jednak wystarczająco ambitne. Wprawdzie z jednej strony wciąż wspieramy zobowiązanie na rzecz zatrzymania globalnego ocieplenia, ale podejmowane działania nie mają oczekiwanego tempa. To pokazuje, jak bardzo brakuje dziś odwagi politycznej i konsekwencji.

Potrzebujemy zmian radykalnych, podejmowanych zarówno przez rządy państw, jak i firmy. Biznes nie może ograniczać się do tego, by „nie szkodzić” albo być „trochę mniej emisyjnym”. To już nie kwestia wizerunku, lecz odpowiedzialności za przyszłość gospodarki i życie ludzi. Ta przyszłość zaczyna się dziś. Jeżeli chcemy mówić o rozwoju, musi on opierać się na faktach, a nie na życzeniowym myśleniu.

A fakty są jasne: nauka bije na alarm. Najmądrzejsze, co możemy dziś zrobić, to wreszcie jej posłuchać.