Z tego artykułu dowiesz się:
- Jakie są prognozy kryzysu wodnego na świecie i które obszary są najbardziej zagrożone?
- Jakie wpływy na gospodarkę globalną przewiduje się w związku z niedoborem wody?
- W jaki sposób zmiany klimatyczne i niedobór wody wpływają na miasta i ich infrastrukturę?
- Co pokazują dane dotyczące deficytu wodnego w Europie i Polsce?
- Jakie są możliwe skutki gospodarcze i społeczne związane z kryzysem wodnym?
- Dlaczego problem niedoboru wody staje się coraz bardziej dotkliwy w obliczu zmian klimatycznych?
Pełzające katastrofy są najgorsze: rzadko przejmujemy się kryzysem, który niezauważalnie się pogłębia, aż do osiągnięcia punktu krytycznego. A taki charakter ma rosnący deficyt wody, przynajmniej tej nadającej się do picia czy napędzania lądowych ekosystemów.
Pewne pojęcie o miejscu, w którym się znaleźliśmy, daje opublikowany w październiku raport Światowego Forum Ekonomicznego i Imperial College London. „Świat stoi w obliczu intensyfikującego się kryzysu wodnego. Globalne zapotrzebowanie na świeżą wodę zwiększyło się bardziej niż dwukrotnie od 1960 roku i rośnie o 1 procent co roku” – twierdzą autorzy tej analizy. „Dziś mniej więcej 3,6 miliarda ludzi – blisko połowa światowej populacji (wynoszącej niemal 8,26 mld ludzi – red.) – regularnie ma do czynienia z przerwami w dostępie do wody przynajmniej przez miesiąc w ciągu roku, a prognozuje się, że liczba ta wzrośnie do połowy stulecia do 5 miliardów ludzi” – dorzucają.
Deficyt, który podcina gospodarkę
Przez wiele dekad Europejczycy bagatelizowali problem: susze – czy deficyt wody w ogóle – były domeną tropików. I dziś oczywiście to one doświadczają kryzysu wodnego w największej skali. Afryka – szczególnie w północnej, pustynnej części – oraz Bliski oraz Środkowy Wschód czy Azja Południowa to te miejsca, z którymi obrazki spękanej powierzchni ziemi kojarzymy najbardziej. Ale kryzys szybko obejmuje również globalną północ. Eksperci WEF i Imperial College London wskazują tu choćby na południe Europy, szczególnie Hiszpanię i Włochy, a po drugiej stronie Atlantyku – Meksyk i Stany Zjednoczone.
Gdy przejrzymy doniesienia z ostatnich tygodni z europejskich mediów, zauważymy, że na innych obrzeżach kontynentu problem zaczyna się intensyfikować: Brytyjczycy ostrzegają, że jeśli nadchodząca zima będzie niezbyt deszczowa, w przyszłym roku na Wyspach zabraknie wody, Francuzi już uruchamiają specjalny fundusz mający wesprzeć właścicieli domów szczególnie zagrożonych suszą, zbiornik tamy pod Istambułem jest wypełniony zaledwie w 20 proc. Cieszą się może tylko hiszpańscy archeolodzy, bo z wysuszonych akwenów wyłoniły się resztki średniowiecznych zabudowań.
Na świecie nie brak tych, którzy uważają, że potrzeby i bolączki środowiska naturalnego powinny ustępować przed potrzebami gospodarki. Ale i oni powinni się czuć zaniepokojeni, bo konsekwencje kryzysu nie ominą tej sfery cywilizacji. „Do 2050 r. blisko 31 proc. globalnego PKB będzie wystawione na wysoki poziom stresu wodnego” – przekonują analitycy. „W najbardziej dotkniętych nim regionach klimatyczny niedostatek wody może zredukować PKB nawet o 14 proc.”.
Czytaj więcej
28 listopada wraz z „Rzeczpospolitą” opublikowany zostanie nasz raport klimatyczny. Jak co roku p...
Można tu dorzucić jeszcze garść innych danych. Od 1970 r. pięciokrotnie wzrosła liczba katastrof naturalnych powiązanych z wodą lub jej brakiem. Poza suszami chodzi tu przede wszystkim o gwałtowne powodzie – paradoksalnie ich dynamika jest blisko związana z brakiem wody: wysuszona ziemia nie jest w stanie w takim stopniu jak przez dekady czy stulecia wchłonąć gwałtownego przyboru wody, np. w trakcie ulewnego deszczu czy burzy. W efekcie fala powodziowa jest gwałtowniejsza, przemieszcza się szybciej i wywołuje znacznie większe straty. „Kataklizmy związane z wodą odpowiadają za 70 proc. ofiar śmiertelnych wszystkich kataklizmów naturalnych” – czytamy w raporcie WEF i brytyjskich naukowców.
Miasta na pierwszym froncie
– Kiedy zaproponowaliśmy przeniesienie stolicy, nie mieliśmy na to budżetu, a ludzie mówili, że to niemożliwe. Ale dziś to już nie jest kwestia wyboru, o którym można by dyskutować – mówił pod koniec listopada Masud Pezezkian, prezydent Iranu, o Teheranie.
Ktokolwiek był kiedyś w tej – obecnie 10-mln – metropolii, doskonale pamięta, że na północy miasto to sięga zboczy gór. Tam powstawały pałace szachów, tam rozpościerają się bogatsze dzielnice, jest ciszej, zielono i urokliwie. Teheran rósł od południa: na coraz bardziej płaskim terenie, coraz bardziej wysuwającym się w stronę pustyni, rodziły się kolejne dzielnice wewnętrznych migrantów, którzy z prowincji zjeżdżali do stolicy szukać szczęścia. Im dalej na południe, tym zabudowa była coraz bardziej prowizoryczna, infrastruktura wodociągowa czy kanalizacyjna – gorszej jakości i przepustowości. Wiele rur czy kanałów w mieście liczy sobie 100 lat. Stara prowizorka obrastała nową – i tak po wielokroć. A zniszczenia, jakich Teheran doznał podczas irackich bombardowań w latach 1980–1988, nigdy nie zostały całkowicie usunięte. Administratorzy miejskich sieci twierdzą, że swoje dołożyły nawet niedawne izraelsko-amerykańskie naloty.
Ale przede wszystkim Teheran wysycha – z wypowiedzi Pezeszkiana, cytowanych przez irańskie portale, można wnioskować, że władze oceniają tempo obniżania się wód gruntowych na 30 centymetrów rocznie. A to podziemne zasoby zaspokajają około 30 proc. zapotrzebowania metropolii na wodę. Reszta pochodzi z systemu tam i zbiorników wodnych pod miastem. Tymczasem, jak twierdzi dyrektor jednej z nich, w ostatnich tygodniach spadło o 92 proc. deszczu mniej niż zwykle, co zmusiło władze do racjonowania wody – nocami z kranów nie płynęła ani kropla. Jakby tego było nie dosyć, po kilku tygodniach suszy spadł gwałtowny deszcz, którego przetoczenie się przez miejski system kanalizacji i cieki wodne stolicy miało dla Teheranu charakter powodzi. – Już lata temu ostrzegliśmy, że „ekologiczna wydolność” Teheranu osiągnęła już swoje granice i nikt nie przywiązywał do tego wagi – skwitował w rozmowie z portalem Middle East Eye Hassan Akhani, irański ekolog. – Nic więcej już nie możemy zrobić – ucinał.
O ile Teheran na jakąś chwilę przykuł uwagę światowych mediów – bardziej zapewne z powodu deklaracji prezydenta o przeniesieniu stolicy w inne miejsce niż kryzysu wodnego – o tyle na całym świecie jest mnóstwo innych metropolii, które borykają się z podobnymi problemami przy obojętności lokalnych, państwowych czy międzynarodowych decydentów. I można by tu wymienić zarówno doskonale znane globalne metropolie – jak Mumbaj, Rio de Janeiro, Szanghaj, miasto Meksyk, wspomniany Istambuł – ale też dziesiątki mniejszych miast. W USA o kryzysie wodnym mówi się w przypadku Houston w Teksasie, Baltimore w Marylandzie, Jackson w Mississippi czy Detroit i Flint w Michigan. W tym ostatnim zmiana źródeł wody dla miasta zaowocowała trwałym zanieczyszczeniem doprowadzanej do miasta cieczy, z którym władze Flint nie potrafią sobie poradzić od 11 lat. W Europie niedobór wody nęka przede wszystkim Cypr i Maltę, ale w coraz większym stopniu dotyka miasta we Włoszech, Grecji i Hiszpanii – z tak uwielbianą przez turystów Barceloną na czele.
„To obszary zurbanizowane stają się linią frontu w tym kryzysie” – twierdzą autorzy raportu WEF i Imperial College London. „Do 2050 r. zapotrzebowanie na wodę wzrośnie w nich o kolejne 80 proc., w ślad za wzrostem o 70 proc. populacji ludzi żyjących w ośrodkach miejskich. Już dziś setki milionów ludzi żyją w miastach, gdzie popyt rutynowo przewyższa możliwości dostarczania. Ich liczba podwoi się w kolejnych dekadach” – kwitują.
Dane Europejskiej Agencji Środowiska (European Environment Agency, EEA) jasno dowodzą, że Europa nie jest tu już żadnym wyjątkiem, nawet jeśli cieszy się stosunkowo bardziej przyjaznym i nieco bardziej obfitującym w wodę klimatem. „Deficyt zasobów wodnych dotknął 34 proc. terytorium UE przynajmniej w trakcie jednej z pór roku w 2022 r.” – napominają eksperci EEA. „Sytuacja tylko się pogarszała po 2010 r. W połączeniu z faktem, że zmiany klimatyczne będą wciąż zwiększać częstotliwość, intensywność i wpływ na otoczenie susz, trudno spodziewać się jakiejkolwiek poprawy sytuacji przed 2030 r. Należy zdobyć się na dodatkowe działania, żeby zapewnić zrównoważone zużycie wody” – ucinają.
Susza dyskretnie podbija Polskę
Zaledwie kilka dni przed wysłaniem tegorocznej edycji naszego dodatku do druku sytuację w Polsce podsumowali eksperci naszego rodzimego Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej we wstępnej ocenie sytuacji w 2025 r., zatytułowanej przy pomocy powściągliwego pytania: „Czy w 2025 roku była susza?”
Pytanie retoryczne, nawet jeśli pamiętamy jeszcze, że wakacje w kraju można by uznać za wyjątkowo deszczowe. Suche były zatem chłodne pierwsze miesiące roku: opady w styczniu sięgnęły 73 proc. normy wieloletniej (a więc średniej z lat 1991–2020), w lutym – 43 proc., marcu – 63 proc., kwietniu – 59 proc. Maj – o tyle, o ile – dogonił „normę” – 88 proc., ale już czerwiec nie rozpieszczał – 79,8 proc. Dopiero lipiec przyniósł odbicie (123 proc.), skontrowany bardzo kiepskim sierpniem – 54 proc.
Nawet gdyby brać pod uwagę, że po miesiącach wyjątkowo suchych przychodzą te mokre i po uśrednieniu będziemy gdzieś „w granicach normy”, to musimy pamiętać, że statystyczny bilans nie oddaje charakteru środowiska. Przykładowo, tegoroczne zimowo-wiosenne suche miesiące zbiegły się z okresem wegetacyjnym roślin, co znacząco wpłynęło na ich komfort i rozwój w tym roku. Rolnicy mówili wręcz o „ukradzionych żniwach”. Z kolei ulewy – takie jak w lipcu – nie kompensują wcześniejszych deficytów: z uwagi zarówno na warunki atmosferyczne, jakie panują po nich, jak i wcześniejsze wysuszenie gleb, opady nie wsiąkają – więcej wody wyparowuje z gleby niż w niej zostaje. Innymi słowy, nawet w lipcu Polska schła.
Wisła była w tym roku wyjątkowo płytka. Niektóre mniejsze rzeki istnieją już tylko dzięki ściekom.
Eksperci IMGW przypominają, że w lipcu i sierpniu br. wydano w Polsce odpowiednio 111 i 124 ostrzeżenia przed suszą. Ale susza suszy nierówna. Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa – Państwowy Instytut Badawczy, który monitoruje sytuację w Polsce w zakresie suszy rolniczej, w okresie między 21 kwietnia a 20 czerwca odnotował „zagrożenie suszą dla upraw: zbóż jarych, ozimych, truskawek, krzewów owocowych, kukurydzy na ziarno i kiszonkę, rzepaku i rzepiku oraz roślin strączkowych”. „Kryterium suszy w przypadku zbóż jarych zostało spełnione w 336 gminach w Polsce” – wyliczali eksperci instytutu.
W przypadku bilansu temperatur i poziomu opadów możemy – w oparciu choćby o dane IMGW – mówić o suszy meteorologicznej, choć może nie była ona tak bardzo dotkliwa – i przez to bardziej myląca dla tych, którzy do statystyk nie zaglądają. Z kolei susza hydrologiczna to – również zwykle widoczny gołym okiem – niski stan wód. Dotyczył on przede wszystkim rzek. – Susza może wymusić konieczność ograniczenia lub nawet wyłączenia [żeglugi] ze względu na niedostateczne warunki głębokościowe – cytował PortalMorski.pl Karolinę Gaweł z Wód Polskich. I tak też się w gruncie rzeczy stało: według IMGW na 284 stacjach hydrologicznych w Polsce odnotowano przepływ wody mniejszy od średniego niskiego przepływu z wielolecia. Na stacji Warszawa-Bulwary zanotowano historycznie niski stan wody – wyniósł 8 centymetrów.
Ale najgroźniejszy był ten deficyt, którego nie widać: susza hydrogeologiczna. Dotyka ona już większość terytorium Polski. Wrześniowa prognoza poziomu wód podziemnych, opracowana przez Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy, zakładała, że w środkowej i wschodniej części naszego kraju zabraknie wody w płytkich studniach, a część lokalnych wodociągów może mieć problem z zapewnieniem dostaw. Specjaliści PIG zapowiedzieli przy tym „niżówkę hydrogeologiczną” – formalnie: stan, gdy poziom wód podziemnych spada poniżej wartości ostrzegawczych określonych w odniesieniu do wieloletnich pomiarów. I taka „niżówka” miałaby dotknąć niemal całą powierzchnię kraju, 13 województw, z wyjątkiem Pomorza i obszarów górskich.
Pożegnanie z drzewami
Konsekwencje tego stanu rzeczy część mieszkańców odczuwa oczywiście na własnej skórze – i nie chodzi tylko o „ukradzione żniwa” i rolników. „Woda bieżąca w kranach będzie dostępna pod warunkiem racjonalnego korzystania z zasobów” – tak ostrzegała mieszkańców w tym roku gmina Limanowa. „Woda powinna służyć przede wszystkim do celów bytowych. Każda kropla się liczy” – apelowała Spółka Wodna Brenna-Chrobaczy-Centrum. „Prosimy o racjonalne korzystanie z wody z sieci wodociągowej. Zwłaszcza w weekendy. (…) Przypominamy również, iż pobór wody z hydrantów jest nielegalny” – instruował ZWiK Prudnik. Problemy odnotowują też większe miasta, jak Skierniewice lub Konin, ale i metropolie – tyle że w tych ostatnich racjonowanie jest dyskretniejsze i raczej nie dotyka dostaw wody do gospodarstw domowych.
Niedobór wody dotyka z reguły około 300 gmin w Polsce, ale z biegiem lat widać, że ich liczba powoli się zwiększa. Oczywiście, zjawisko wynika zarówno ze zwiększania się liczby mieszkańców w dużych ośrodkach miejskich czy stanu lokalnej infrastruktury. Ale swoją rolę odgrywa też styl życia: coraz częściej i chętniej rozwijamy ogrody, zakładamy i napełniamy oczka wodne lub baseny, podlewamy też przydomowe uprawy lub sady.
Szybkim marszem zmierzamy ku doświadczeniom południowej Europy, jeśli chodzi o pożary lasów. Z danych Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej wynika, że w 2024 r. odnotowano 5431 pożarów lasów. Teraz spójrzmy na dostępne dane tegoroczne: od 1 stycznia do 7 kwietnia br. lasy płonęły 967 razy, podczas gdy w porównywalnym okresie 2024 r. – 273 razy. Już to pokazuje, jak suchy był początek mijającego roku. Lasy Państwowe podsumowały pierwsze półrocze 2025 r. bilansem 3374 pożarów lasów, z czego 1260 na terenie LP (w porównywalnym okresie 2024 r. – o 300 pożarów mniej).
Spektakularny był tegoroczny wielkanocny pożar Bagien Biebrzańskich – z dymem poszło 450 ha terenów (a był to tylko jeden z serii pożarów, jakie w tym roku spustoszyły ten obszar). Ale jego nadejście było niemal pewne: wiosną Bagna powinny być, no cóż, bagnami. Tymczasem w tym roku nie było wiosennego zalewu, a po pożarze cała dolina Biebrzy jeszcze tygodniami była wysuszona.
Pożar biebrzańskich bagien był zaledwie kolejnym kataklizmem, jaki spadł w ostatnich latach na ten wyjątkowy region.
Lasy nie muszą płonąć, żeby ginąć. Polski drzewostan tworzą w olbrzymiej mierze drzewa iglaste, których zapotrzebowanie na wodę jest większe niż drzew liściastych, a możliwości jej magazynowania – mniejsze. Tym szybciej znikają one z polskich lasów, czego przykładem może być jodła w świętokrzyskiem. Wysychanie drzew – za sprawą wysokich temperatur i niskich opadów – toruje też drogę szkodnikom, takim jak kornik drukarz czy smolik.
Niektóre rzeki płyną tylko dzięki ściekom
W pozbawionym własnych źródeł wody Singapurze władze rozbudowały z biegiem lat wyrafinowany system odsalania wody morskiej. Ale tę skomplikowaną – a przede wszystkim wyjątkowo kosztowną – technologię mogą zaadaptować na swoje potrzeby tylko bogaci, jak właśnie ten azjatycki finansowo-technologiczny hub. Pozostali mogą próbować oszczędzać dostępne zasoby, ale nie ukrywajmy – na listę miast-liderów w zakresie gospodarki wodnej trafiają przede wszystkim miasta bogate: Kopenhaga, Sztokholm, Berlin, Amsterdam, Rejkjavik, Tokio, Vancouver, Nowy Jork, Melbourne. Mieszkańcy Teheranu, Kabulu czy Mumbaju wcześniej czy później mogą zasilić strumień uchodźców klimatycznych.
W trudnej sytuacji jest choćby Warszawa. Czerpie ona 70 proc. potrzebnej wody z Wisły – o której fatalnym i niskim stanie już wspomnieliśmy – a pozostałe 30 proc. z Zalewu Zegrzyńskiego, który uchodzi za zbiornik o niestabilnym poziomie, podatny też na zagrożenia ekologiczne takie jak niedotlenienie. Nic dziwnego, że miasto szuka sposobów na to, by wodę oszczędzać. Tego lata była to np. próba zagospodarowywania wody z basenów miejskich na potrzeby oczyszczania miasta. We wcześniejszych latach wodę z basenów po prostu spuszczano do kanalizacji, teraz służyła do czyszczenia ulic i torowisk.
Inny spektakularny przykład to energetyka. Polskie elektrownie uchodzą za najbardziej wodochłonne w Europie, średnio potrzebują około 6 mld m sześc. tego zasobu. W efekcie w 2022 r. otarły się już o poważne problemy, gdy poziom wody w rzekach – potrzebnej zazwyczaj do chłodzenia instalacji – spadł do rekordowo niskich poziomów. Jest zresztą także inny dział gospodarki bardzo zależny od chłodzenia opartego na wodzie – informatyka. Analitycy Światowego Forum Ekonomicznego szacują, że rozwój sztucznej inteligencji i opartych na niej usług może oznaczać wzrost zapotrzebowania na wodę w sektorze IT o 4,2–6,6 mld m sześc. w skali globalnej. Tylko ta liczba jest od czterech do sześciu razy większa niż roczny pobór wody całej Danii.
– Nasze badania małych rzek na Mazowszu wskazują, że niektóre z nich płyną tylko dzięki dostawie mniej lub bardziej oczyszczonych ścieków z oczyszczalni – opowiadał niedawno w rozmowie z Polskim Radiem hydrolog z Uniwersytetu Warszawskiego dr Jarosław Suchżebrski. I choć to tylko wycinek dzisiejszej rzeczywistości, mógłby z powodzeniem stać się mottem prognozy na kolejne lata dla całego kraju – o ile nie przyjmiemy do wiadomości, że zmiany klimatu najbardziej dotykają i dotykać będą nasz kraj właśnie w ten sposób: poprzez deficyt wody.