Lodowiec Thwaites, znany także jako "Lodowiec Zagłady", jest ogromnym, osadzonym częściowo pod wodą, fragmentem lądolodu Zachodniej Antarktydy. Jego wielkość porównać można do Florydy bądź połowy Polski. Jego wysokość ma natomiast tyle, ile sześciopiętrowy budynek. Ze względu na to, że częściowo leży on poniżej poziomu morza, woda ocieplająca się przez zmiany klimatu, podmywa go i prowadzi do jego rozpadu. Oznacza to nieunikniony wzrost poziomu morza. Dotychczas, jak szacują naukowcy, jego rozpad odpowiada za 4 proc. podniesienia się poziomu morza i stanowi największe, pojedyncze źródło dodatkowej wody w oceanach. W ciągu ostatnich 30 lat ilość wody z okolicznych lodowców uległa podwojeniu.
Jak podkreślają eksperci, jeśli lodowiec się rozpadnie, poziom morza podniesie się aż o pół metra. Położenie lodowca sprawia, że wraz z nim stopnieje także cała Zachodnia Antarktyda. Z badań wynika, że doprowadzi to do podniesienia się poziomu morza o trzy metry. Rozpad całej Zachodniej Antarktydy, nawet w najgorszym scenariuszu, zajmie jednak kilkaset lat.
Czytaj więcej
Nowe badanie wykazało, że nawet osiągnięcie celów klimatycznych porozumienia paryskiego nie jest w stanie zapobiec utracie lodowców. Do 2100 roku zniknie ich 49-83 proc.
Naukowcy podkreślają, że jeśli scenariusz ten się sprawdzi, pod wodą znajdą się między innymi Nowy Jork i Miami, południowy Bangladesz czy Holandia, a także niektóre miejsca w Polsce, w tym Malbork i Tczew, część Słowińskiego Parku Narodowego Karwieńskie Błota oraz Półwysep Helski.
Czy da się temu zapobiec?
Mimo sytuacji, naukowcy są dość optymistyczni – są bowiem zdania, że topnienie lodowca można jeszcze spowolnić. Aby tak się stało, konieczna jest jednak redukcja ilości gazów cieplarnianych w atmosferze.