W pierwszym półroczu 2024 r. produkcja energii ze źródeł wiatrowych i fotowoltaicznych po raz pierwszy w historii przewyższyła produkcję ze źródeł kopalnych. Wiatr i słońce odpowiadały za 30 proc. miksu, zaś paliwa kopalne – za 27 proc. Niskoemisyjne źródła odpowiadały wspólnie za niemal trzy czwarte wyprodukowanej energii – to wnioski z raportu opublikowanego pod koniec lipca przez firmę konsultingową Ember.
W wielu krajach nie było to wielkie zaskoczenie: produkcja z OZE już dawno zaspokajała tam więcej niż połowę zapotrzebowania. Ale w skali całego kontynentu taki wynik jest rekordem, zwłaszcza jeśli się uwzględni, że wciąż niemała grupa krajów Unii zwleka z pójściem drogą transformacji energetycznej. Jednocześnie wrażenie musi robić fakt, że cały proces zachodzi przy wzroście popytu na energię – kolejne branże na kontynencie ogłaszają powrót do poziomów działalności sprzed pandemii czy nawet przekraczanie ówczesnych poziomów, co samo w sobie oznacza, że tempo europejskiej transformacji energetycznej nie pozostaje w tyle za gospodarką, a cały proces zachodzi – odpukać! – bez znaczących, niepokojących incydentów, stosunkowo bezboleśnie.
Na wynikach w sporej mierze zaważyła energetyka wiatrowa: wzrost produkcji energii z wiatru sięgnął w minionym półroczu 9,5 proc. (w stosunku do pierwszego półrocza 2023 r.). To po części zasługa warunków pogodowych: pierwszych sześć miesięcy bieżącego roku było bardziej wietrznych niż rok wcześniej – jak szacuje Ember, przy analogicznych warunkach pogodowych jak w 2023 r. wzrost sięgałby 5,6 proc. Oczywiście, pogoda bywa kapryśna, zatem nie można prognoz dla tego sektora opierać na odnotowanych w tym roku wynikach – co zauważa się wszakże, gdy mówi się o niestabilności OZE. Ale trend i rola, jaką odgrywają w energetyce źródła wiatrowe, wydają się już być niepodważalne.
Podwojenie mocy
W opracowaniu Ember Polska wypada wcale nie najgorzej: np. w maju OZE dostarczyły trzecią część zużytej nad Wisłą energii, tymczasem udział węgla spadł do rekordowo niskiego – jak na nasze warunki – poziomu 57 proc. A to przecież wyniki osiągnięte pomimo faktu, że energetyka wiatrowa wciąż jest ograniczona rygorami ustawy odległościowej. – Czas dokończyć prace nad zmianą tej ustawy, a w kolejnym roku rozsądnie przyspieszyć procedury środowiskowe, skupiając się na tych obszarach, gdzie ryzyka dla przyrody są najniższe – oceniał na stronach portalu EurActiv Aleksander Śniegocki, prezes Instytutu Reform oraz ekspert specjalizujący się w energetyce.
Póki co założenia projektu ustawy pojawiły się na początku lipca w wykazie prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów. Do parlamentu ustawa o zmianie ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oraz niektórych innych ustaw może trafić we wrześniu. Ale pilotujące projekt Ministerstwo Klimatu i Środowiska o kilku kluczowych założeniach mówi już od miesięcy: to przede wszystkim zmniejszenie dystansu, jaki musi dzielić turbiny wiatrowe od najbliższych zabudowań, z 700 do 500 metrów. Zmianom miałyby też ulec reguły lokalizowania farm wiatrowych w pobliżu parków narodowych i niektórych obszarów Natura 2000: obecną zasadę 10H (konieczność zachowania odległości od granic parku czy obszaru równych co najmniej dziesięciokrotności wysokości turbiny) miałaby zastąpić minimalna odległość 1500 m. Uporządkowane mają zostać reguły wybierania lokalizacji farm na podstawie zintegrowanego planu inwestycyjnego, ma dojść do usprawnienia procedur konsultacyjnych planów miejscowych.
Zmiany te miałyby w perspektywie końca obecnej dekady przynieść nawet podwojenie mocy lądowych farm wiatrowych. Dziś – dane z maja br. – moc zainstalowana lądowych farm wiatrowych w Polsce wynosiła 9485 MW. Resort szacuje, że przy zachowaniu obecnego kształtu ustawy odległościowej – a zatem 700-metrowej odległości od zabudowań – potencjał zwiększenia mocy w skali roku 2030 wynosi 4 GW. Przy zredukowaniu dystansu do 500 m potencjał ten rośnie do 10 GW. Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) idzie nawet o krok – czy właściwie dekadę – dalej: prognozuje, że taka zmiana oznacza, iż w 2040 r. moglibyśmy mieć 41 GW mocy w źródłach wiatrowych (prognoza przy 700 m odległości mówi o 22 GW).
Decydenci mają najwyraźniej świadomość, że w wachlarzu rozmaitych odnawialnych źródeł energii energetyka wiatrowa jest tym stosunkowo najbardziej efektywnym i do pewnego stopnia to od rozwoju tego sektora zależy, czy uda nam się w terminie nadgonić cele klimatyczne, jakie wyznaczyliśmy sobie w swoich zobowiązaniach wobec Europy i świata. Niemałym argumentem na rzecz rozwoju tego rynku jest też fakt, że Polska jest jednym z ważniejszych punktów na mapie branży: jesteśmy zarówno dostawcą elementów instalacji wiatrowych, jak i znaczącym graczem na rynku usług adresowanych do przedsiębiorców z tego rynku (weźmy pod uwagę choćby wysoki udział tzw. local content w procesie budowy elementów farmy Baltic Power). Byłoby wręcz dziwne, gdyby rząd – czy rządy – w Warszawie nie wspierał rodzimej branży wiatrowej.
Pole dla dużych graczy
Niezaprzeczalnie wielkie możliwości, jakie oferuje nam energetyka wiatrowa, doskonale ilustruje stan dyskusji – czy też właściwie konsensus – jaka toczy się na temat morskiej energetyki wiatrowej. Co do jej potencjalnej roli w systemie energetycznym większych obiekcji nie miał również poprzedni rząd, za którego czasów wprowadzono ograniczenia dla lądowych farm wiatrowych. Zgodnie z założeniami „Polityki energetycznej Polski do 2040 roku” – rządowej strategii rozwoju sektora o fundamentalnym znaczeniu dla działań państwa, od tych legislacyjnych po zachęty – polskie farmy wiatrowe na morzu mają mieć łączną moc 5,9 GW w perspektywie roku 2030, a dekadę później moc ma sięgnąć pułapu 11 GW.
Nic dziwnego, że do działania ruszyły najważniejsze polskie koncerny energetyczne, łączące siły z partnerami z zagranicy w ramach wspólnych przedsięwzięć. Polenergia i norweski Equinor Wind Power przymierzają się do budowy farm Bałtyk II i Bałtyk III (pierwsze prace ruszyły już w 2018 r.), PGE oraz duński Ørsted realizują projekt farmy wiatrowej Baltica 2, wspomniana wyżej farma Baltic Power powstaje w ramach współdziałania Grupy Orlen z Kanadyjczykami z Northland Power. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z harmonogramem, pierwszy prąd z morza popłynie już w 2027 r.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nieskrępowany niczym poza wysokimi kosztami – bo też morska farma wiatrowa to inwestycja dostępna tylko dla największych graczy – sektor morskiej energii z wiatru może się rozwijać bez ograniczeń głównie z uwagi na to, że turbiny na pełnym morzu nie rzucają się w oczy (ani w uszy – bo nie zapominajmy, że turbina może generować znaczny hałas, słyszalny w jej bezpośrednim sąsiedztwie). A na dodatek na pełnym morzu trudniej o bezwietrzny dzień. Ale nawet jeśli tak jest, nie zapominajmy, że lądowych farm wiatrowych też będziemy potrzebować: tu poprzeczka finansowa jest zawieszona niżej, inwestycję można zrealizować też szybciej i – w pewnej mierze – bezpieczniej. Dlatego, projektując dalszy rozwój polskiej energetyki, nie można wiatru pominąć. A produkcja na poziomie 41 GW (odwołując się tu do cytowanych wyżej danych PSEW) to nie lada wkład w system elektroenergetyczny: przypomnijmy, że dzisiejsza produkcja wszystkich jednostek w Polsce sięga około 67 GW. Nawet przy dalszym wzroście zapotrzebowania wiatr może być niezbędny dla odpowiedniego poziomu produkcji.
Opinia Partnera Cyklu Redakcyjnego: PGE S.A.
Dariusz Marzec, Prezes Zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej
Rozwój odnawialnych źródeł energii ma fundamentalne znaczenie dla realizacji celów, jakie stawiają przed sobą Polska i kraje Unii Europejskiej w zakresie ograniczania wpływu na środowisko i dochodzenia do zeroemisyjności energetyki i gospodarki.
Można wyróżnić trzy obszary inwestycji: farmy fotowoltaiczne, a także lądowe oraz morskie farmy wiatrowe. Tylko rozwój wszystkich trzech – do tego przy wsparciu wielkoskalowych magazynów energii – zapewni Polsce zróżnicowanie źródeł energii, a co za tym idzie, większe bezpieczeństwo energetyczne.
W ostatnich latach widoczne są zwyżki zainstalowanych mocy, przede wszystkim w energetyce opartej na słońcu. O ile w 2021 r. było to 7,7 GW mocy zainstalowanej, o tyle w pierwszej połowie 2024 r. jest to już 18,5 GW. To ważna część całej struktury wytwórczej, ale też poddana największym ograniczeniom pogodowym, dlatego niezbędny jest jednoczesny rozwój energetyki wiatrowej.
W morskiej energetyce wiatrowej, która debiutuje w Polsce, widać intensywne przygotowania do realizacji pierwszych inwestycji. Jeszcze w tej dekadzie planowane jest uruchomienie pierwszych farm – tylko PGE we współpracy z duńską firmą Ørsted planują w 2027 r. uruchomić farmę Baltica 2 o mocy 1,5 GW.
Niestety, o podobnej dynamice nie można mówić w przypadku lądowych farm wiatrowych. Budowa nowych instalacji w Polsce została właściwie zastopowana uchwaloną w 2016 r. ustawą, która wprowadziła zasadę 10H, czyli odległości dziesięciokrotności wysokości elektrowni wiatrowej od zabudowań mieszkalnych. Wprowadzona w 2023 r. nowelizacja ustawy zmieniła niewiele. Nadzieję na poprawę sytuacji budzi planowana zmiana ustawy, która – zgodnie z zapowiedziami – ograniczy dystans do 500 metrów. Nie mniej istotne są zapowiedzi przyspieszenia procesów administracyjnych dotyczących inwestycji. Obecnie powodują one, że całkowity czas potrzebny na wybudowanie farmy wiatrowej to nawet pięć–siedem lat.
Nie można zapominać, że rozwój energetyki odnawialnej jest ściśle powiązany z modernizacją i rozbudową sieci dystrybucyjnych, do których przyłączane są nowe źródła OZE. Tylko na ten cel PGE wydaje około 4 mld zł rocznie, inwestując m.in. w budowę i modernizację głównych punktów zasilających (GPZ) czy też kablowanie sieci średniego napięcia.
Rozwój OZE jest też ściśle powiązany z budową magazynów energii, które pozwolą w sposób optymalny wykorzystywać produkcję z zależnych od pogody źródeł odnawialnych i zwiększą bezpieczeństwo dostaw energii do odbiorców. Obecnie w Polsce dominują elektrownie szczytowo-pompowe. Elektrownie te charakteryzują się wysoką efektywnością i krótkim czasem reakcji. PGE dysponuje czterema takimi obiektami o łącznej mocy ponad 1500 MW, co stanowi blisko 90 proc. udziału w tego typu źródłach w Polsce. Prowadzimy też prace przygotowawcze do realizacji największej tego typu inwestycji w Polsce ESP Młoty o mocy 1050 MW, która będzie zlokalizowana koło Bystrzycy Kłodzkiej.
Najwięcej nowych projektów w Polsce realizowanych i planowanych jest w technologii bateryjnych magazynów energii. Jako PGE dwie największe tego typu inwestycje realizujemy w Kartoszynie (269 MW) i Nowym Czarnowie (400 MW), czyli na północy Polski. Przygotowujemy budowę 26 mniejszych magazynów o łącznej mocy 107 MW. Inwestycje te pozwolą na realizację strategicznych planów PGE w zakresie magazynowania energii z OZE.