Szczyt klimatyczny w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk już zyskał miano historycznego. Stało się tak dlatego, że po raz pierwszy w ciągu trwających blisko 30 lat negocjacji klimatycznych pod auspicjami ONZ zapadła zgoda odnośnie do stworzenia funduszu, w którym bogaci złożą się na biednych.
Nie chodzi tylko o to, że tych drugich często nie stać na kosztowne działania adaptacyjne, które przygotują ich na szkodliwe skutki rosnącego poziomu oceanów, wyższych temperatur i anomalii pogodowych. Ale też o to, że w końcu państwa wysoko uprzemysłowione, które doprowadziły do obecnej katastrofy klimatycznej, pomogą tym, którzy do efektu cieplarnianego się nie przyczynili, ale teraz ponoszą jego największe skutki.
W imieniu przyszłych beneficjentów tego funduszu negocjował Pakistan, a za nim stała tzw. G77, czyli grupa 134 państw rozwijających się. To nie żadna stała struktura, ale luźno współpracująca koalicja w ramach ONZ, której celem jest walka na rzecz większych transferów z bogatej Północy na rzecz biednego Południa.
Szczegóły funduszu będą dopiero uzgadnianie. Powstanie komitet złożony z przedstawicieli 24 krajów, który określi, które kraje i instytucje finansowe powinny wnieść wkład i gdzie powinny trafić pieniądze. Komitet będzie miał dwóch współprzewodniczących, jednego z kraju rozwiniętego i jednego z kraju rozwijającego się.
Fundusz to nie rozwiązanie
Jednak samo porozumienie na poziomie globalnym to już wielki przełom. Państwa wysoko uprzemysłowione, szczególnie USA, przez lata opierały się temu pomysłowi z obawy, że będzie on odebrany jako oficjalne przyznanie się do winy i tym samym może otworzyć drogę dla lawiny pozwów za wyrządzone szkody klimatyczne.