Marina Pawlas, wójt gminy Suszec, w której pięć lat temu Jastrzębska Spółka Węglowa podjęła decyzję o zamknięciu kopalni Krupiński (choć wpompowała w zakład ponad 1 mld zł – kopalnia nie był w stanie generować zysków) – największego zakładu w tej gminie – dziś już bez emocji, za to z zupełnie inną optyką patrzy na powolny koniec całego górnictwa na Śląsku. – Wtedy wydawało nam się, że to koniec świata, a dziś czekamy na pieniądze z UE w ramach Funduszu Sprawiedliwej Transformacji i ja wierzę, że nam się uda. Bo te pięć lat temu dotarło do nas, co się na świecie dzieje. I że nie ma od tego odwrotu, a my musimy iść ze światem, a nie przeciwko niemu – mówi wójt Pawlas. Dziś nie żałuje, że rząd nie zgodził się sprzedać Krupińskiego prywatnemu inwestorowi. – Mieszkańcy się pogodzili, ludzi się zagospodarowało, tylko część zdecydowała się pójść na urlopy górnicze. Mamy ogromną szansę na rewitalizację miejsca po kopalni i zupełnie nowe miejsca pracy. Czyste, zielone – dodaje. JSW wybudowała tu w ub.r. za 100 mln zł swój zakład remontowy, część górników wchłonęły inne kopalnie. O tym, jak zmienia się górnictwo, świadczy nawet dach zakładu – ułożone są na nim panele fotowoltaiczne, dzięki czemu produkuje się 30 proc. energii dla zakładu.
Ludzie nie chcą nowych kopalń
Spółka Restrukturyzacji Kopalń wyda na likwidację Krupińskiego co najmniej pół miliarda złotych. Co potem z terenem? Suszec to praktycznie wieś, ale obok jest miasto Żory, które należą do Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Gmina ma opracowanie rewitalizacji terenu po Krupińskim – zdegradowana część mogłaby stać się farmą fotowoltaiczną, a ogromny zbiornik wodny jaki pozostał mógłby w części zostać zamieniony pod miejsce rekreacyjne a w 2/3 – stać się źródłem tańszej wody dla pobliskiej strefy ekonomicznej. Wójt Pawlas: – Świat się zmienia, musimy iść do przodu. Ta transformacja Śląska nie musi być zła.
Śląskie gminy głosem swoich mieszkańców od dawna nie były przychylne rozwojowi górnictwa na ich terenie. Blokowały wydanie decyzji środowiskowych, nie zgadzały się na wydawanie koncesji, które pozwoliłyby prowadzić eksploatację pod terenami miast i gmin. – Bo my wiemy najlepiej, co to znaczy. Nic dobrego – mówi Tomasz Lamik, syn emerytowanego górnika kopalni Piast, który zanim rząd ogłosił, że Polska zakończy wydobycie węgla, rozpoczął walkę o zablokowanie pomysłu wydobycia złoża „Imielin Północ", po który chciała sięgnąć pobliska kopalnia Ziemowit-Piast. – Polskie górnictwo fedruje na tzw. zawał. Każdy Ślązak wie, co to znaczy. Zniszczone drogi, pęknięte domy – wylicza Lamik. Inwestycja w Imielinie zniszczyłaby zasoby wody pitnej dla Śląska, połowę gminy i 2,5 tys. domów. Upór się opłacił. Po trzech latach walk zmiany klimatyczne na świecie położyły kres tej inwestycji. Najpierw Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska uchylił decyzję środowiskową dla eksploatacji węgla ze złoża Imielin. – Na 99 proc. wiemy nieoficjalnie, że inwestycja nie powstanie. Pora, by górnicy zrozumieli, że ta branża nie ma przyszłości. Od dawna już tylko związkowcy robili ludziom wodę z mózgu – dodaje Tomasz Lamik.
Likwidacja polskiego górnictwa jest rozłożona na 28 lat. Zamykane po kolei zakłady mają wchłaniać górników, którzy chcą lub muszą jeszcze pracować, by utrzymać ruch działających kopalń. To ważne, tym bardziej że w tym roku na całym Śląsku nie otworzono ani jednej klasy górniczej, a w Spółce Restrukturyzacji Kopalń na 2,7 tys. pracowników aż jedna czwarta ma uprawnienia emerytalne – to wykwalifikowani górnicy z wyjątkowymi uprawnieniami. Rząd gwarantuje także miliardy na urlopy górnicze i odprawy (120 tys. zł). Tyle tylko, że liczba chętnych, która złożyła wnioski – w PGG i JSW – jest o wiele niższa, niż szacowano. Jednorazowe odprawy chce wziąć w kopalniach PGG zaledwie 910 górników, urlopy – blisko 700. Wnioski można było składać do 2 listopada. – Dopiero po 15 listopada zapadną decyzje, kto będzie mógł z tego skorzystać – informuje Tomasz Głogowski, rzecznik PGG. W JSW wnioski można było składać w maju (likwidacja Jastrzębie III). Wpłynęły 1804 wnioski, z czego zaledwie 615 pracowników uzyskało zgody dyrektorów zakładów na przejście do SRK od stycznia przyszłego roku.
Łukasz, górnik z kopalni Wujek, też myślał, żeby wziąć te 120 tys. zł i poszukać innej pracy. – A potem obliczyłem, że za cztery lata będę miał uprawnienia do urlopu górniczego. Jeśli teraz odejdę, stracę taką możliwość. I będę musiał pracować do 65. roku życia – przyznaje szczerze. Górnicy nie ukrywają, że choć praca w kopalni jest brudna, niebezpieczna i wyniszczająca, to daje gwarancje jakich próżno szukać w prywatnych firmach.
Zasoby ludzkie
Franciszek Dziendziel, wójt Pawłowic i wiceszef Stowarzyszenia Gmin Górniczych, przestrzega wszystkich przed myśleniem, że umowa społeczna z górnikami załatwia problem na Śląsku. – Górników trzeba zagospodarować, przekwalifikować, a nie wysyłać ich na urlopy czy odprawy. To nic dobrego nie przyniesie – mówi. Dziendziel, geolog górniczy z wykształcenia, dyrektor Rybnickiej Spółki Węglowej w okresie pierwszej, największej restrukturyzacji polskiego górnictwa w czasach premiera Jerzego Buzka, wie, co mówi – dobrowolnie odeszło z pracy ponad 100 tys. górników i zamknięto 23 kopalnie. Na Śląsku wystrzeliło bezrobocie. Doprowadziło do pauperyzacji miast i tragedii ludzi. – Na mojej ulicy mieszkali górnicy, którzy wzięli odprawy albo odeszli na urlopy. Młodzi ludzie, którzy sobie nie poradzili poza kopalnią, bo nie było pracy, perspektyw. Na mojej ulicy ani jeden nie dożył pięćdziesiątki. Niejednej nocy mi się to śni, że ja się do tego w jakimś stopniu przyczyniłem – wspomina z goryczą.