Gdyby 90 proc. wciąż rosnącej populacji miejskiej na świecie zamieszkało w budynkach drewnianych o średniej wielkości, do 2100 roku udałoby się zapobiec emisji 106 miliardów ton dwutlenku węgla - wynika z badania przeprowadzonego przez naukowców z Poczdamskiego Instytutu Badań nad Wpływem Klimatu (PIK). Oznacza to, że budowanie domów z drewna, zamiast z betonu i stali, mogłoby zaoszczędzić około 10 proc. budżetu węglowego potrzebnego do ograniczenia globalnego ocieplenia.
Czytaj więcej
Podczas gdy leśnicy twierdzą, że skala wycinek w Polsce nie wzbudza wcale coraz większych kontrowersji, z danych opublikowanych przez Port Gdańsk wynika, że odnotowano skokowy wzrost przeładunku tego surowca. I to w naprawdę olbrzymich ilościach.
- Ponad połowa światowej populacji mieszka obecnie w miastach, a do 2100 liczba ta znacznie wzrośnie. Oznacza to, że więcej domów zostanie zbudowanych ze stali i betonu, a większość z nich pozostawia ogromny ślad węglowy. Ale mamy alternatywę. Nową populację miejską możemy zakwaterować w budynkach o średniej wysokości – to jest od czterech do dwunastu pięter – wykonanych z drewna - powiedział Abhijeet Mishra, jeden z autorów badania.
Według szacunków taka zmiana wymagałaby około 149 milionów hektarów nowych plantacji drewna oraz zwiększenia powierzchni niechronionych lasów naturalnych. Korzystając z czterech różnych scenariuszy użytkowania gruntów, naukowcy stworzyli model, który pokazał im zalety i wady idei „drewnianych miast”.
Alexander Popp, współautor badania, powiedział, że kluczem do obliczeń naukowców było zapobieganie wycince w dziewiczych lasach i obszarach ochrony bioróżnorodności. - Zabezpieczenie obszarów chronionych jest kluczowe, ale zakładanie plantacji drewna kosztem innych niechronionych obszarów naturalnych może jeszcze bardziej zwiększyć w przyszłości utratę bioróżnorodności - podkreślił.