Szczyt klimatyczny Bidena. Co powie Duda?

Udział Polski w szczycie Joe Bidena może jak w soczewce pokazać to jak kolejny polski rząd miota się między partyjnymi rozgrywkami, kolejnymi wyborami, stanowiskiem szefów związków zawodowych a rzeczywistością – komentuje Anna Ogniewska, ekspertka Greenpeace ds. polityki klimatycznej.

Publikacja: 22.04.2021 09:45

Szczyt klimatyczny Bidena. Co powie Duda?

Foto: fot. Konrad Konstantynowicz/Greenpeace Polska

Szczyt przywódców, który odbywa się z inicjatywy Joe Bidena to kolejny krok do podniesienia poprzeczki w walce o bezpieczną przyszłość w obliczu pogłębiającego się kryzysu klimatycznego. 40 światowych liderów otworzy tegoroczny cykl spotkań mających na celu podjęcie działań, które mają zwiększyć szanse na powstrzymanie wzrostu globalnej temperatury na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Zwieńczyć je ma listopadowy szczyt klimatyczny COP26 w Glasgow, gdzie sygnatariusze porozumienia paryskiego mają ostatecznie zadeklarować zaktualizowane, wyższe cele klimatyczne. W gronie zaproszonych przywódców jest też prezydent Andrzej Duda. Na dziś trudno jednak oczekiwać, że wystąpienie prezydenta może cokolwiek zmienić w polskiej polityce klimatycznej i zaprezentować nasz kraj jako poważnego gracza w światowej polityce klimatycznej.

Czytaj też: „Złowrogie ostrzeżenie”: gospodarka odbuduje się na węglu 

Oczy całego świata skierowane są na organizatora, którego wybór na urząd prezydenta może oznaczać nowe otwarcie w polityce klimatycznej. Tuż przed lub podczas szczytu Joe Biden ma ogłosić zwiększenie ambicji w zakresie redukcji emisji USA – aktualne przecieki mówią, że będzie to deklaracja o ograniczeniu emisji Stanów Zjednoczonych o 50% w ciągu najbliższej dekady (w stosunku do roku 2005). Mówi się, że nowe zobowiązania mają paść między innymi ze strony Japonii i Kanady. Już w roku 2020 kilku największych emitentów zadeklarowało podniesienie swoich celów klimatycznych – Chiny stwierdziły, że osiągną neutralność klimatyczną w 2060 roku, Japonia i Korea Południowa celują w rok 2050.

Kolejny zwrot i krok do przodu wykonała też Unia Europejska. Bladym świtem, bo ok. 5:00 nad ranem 21 kwietnia, po trwających wiele godzin negocjacjach osiągnięto wstępne porozumienie w sprawie Prawa klimatycznego. Potwierdza ono dążenie do neutralności klimatycznej wspólnoty, która ma zostać  osiągnięta do roku 2050 oraz wyznacza nowy cel redukcji emisji na rok 2030 – 55 procent redukcji emisji netto, czyli z uwzględnieniem pochłaniania. W prawie znalazło się też zobowiązanie do osiągnięcia ujemnych emisji po roku 2050. Chociaż trzeba przyznać, że zobowiązania UE wyglądają blado przy deklaracji Wielkiej Brytanii, która ogłosiła, że do roku 2035 zmniejszy emisje o 78% względem poziomu z roku 1990!

Gdzie na tym tle plasuje się Polska, która do tej pory była krajem wyróżniającym się tym, że robi wszystko by opóźnić unijne działania na rzecz klimatu? Część ekspertów mówi, że to dobry moment by zadeklarować neutralność klimatyczną. Choć i ta deklaracja zapewne z ust prezydenta Dudy nie padnie, trzeba powiedzieć wprost, że w tej chwili byłby to już tylko gest pozbawiony większego znaczenia. Po tym jak Unia Europejska ten cel przyjęła ponad rok temu, Polska nie ma wyjścia tylko dołączyć do peletonu. Alternatywą jest rola marudera, wlokącego się gdzieś daleko z tyłu, którego będzie omijać większość korzyści wynikających z transformacji unijnej gospodarki w stronę neutralności klimatycznej.

Udział Polski w szczycie Joe Bidena może jak w soczewce pokazać to jak kolejny polski rząd miota się między partyjnymi rozgrywkami, kolejnymi wyborami, stanowiskiem szefów związków zawodowych a rzeczywistością. Polska jako jeden z ostatnich krajów UE wciąż nie wyznaczyła daty odejścia od węgla i w ekspresowym tempie staje się węglowym skansenem Europy. Z raportu IPCC jasno wynika że, aby pozostać na ścieżce do 1,5 stopnia, kraje OECD, w tym Polska, powinny odejść od węgla do roku 2030. Przeprowadzenie sprawiedliwej transformacji bez jasnego postawienia tej kwestii nie będzie możliwe. Prace nad porozumieniem między rządem a górniczymi związkami zawodowymi, które zmierzają do wydłużenia działania deficytowych polskich kopalń do 2049 roku jest działaniem sabotującym politykę klimatyczną kraju, mamieniem społeczeństwa, a co więcej może doprowadzić do ograniczenia strumienia funduszy unijnych, który mógłby pomóc w prawdziwej sprawiedliwej transformacji regionów w kierunku gospodarki neutralnej dla klimatu.

Tymczasem dla polskiego rządu bardziej liczą się próby ukrycia problemu i zakombinowania tak, by poprzesuwać odpowiedzialność i zadowolić wszystkie grupy interesariuszy. Ogłoszony, ale nie opublikowany został rządowych plan wydzielania aktywów węglowych i umieszczenia ich w Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, czyli enigmatycznie brzmiące NABE. Ma on prowadzić do restrukturyzacji polskiej energetyki, a w praktyce jest kolejnym wybiegiem mającym na celu znalezienie sposobu na dalsze subsydiowanie energetyki węglowej. Taka taktyka na dłuższą metę nie ma najmniejszych szans na powodzenie. Rachunek za próbę kreatywnych rozwiązań wcześniej czy później zapłaci polskie społeczeństwo ze swoich kieszeni, a gospodarka w postaci renty zapóźnienia w stosunku do innych państw. Do opisu tej sytuacji przychodzi znany polski zwrot o próbie pudrowania innej ciemnej substancji, którego w tekście pisanym nie powinno się używać, aczkolwiek dobrze podsumowałby sytuację.

Rozwiązanie jest  jedno. Konieczne jest, żeby Polska jak najszybciej przyjęła rok 2030 jako datę graniczną odejścia od węgla. Dalsze opóźnianie transformacji energetycznej naszego kraju nie tylko będzie napędzać kryzys klimatyczny ale także jest szkodliwe dla naszej gospodarki. Pozostawi też regiony górnicze bez wsparcia z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.  Aby pokazać, że Polska rzeczywiście chce przeciwdziałać skutkom kryzysu klimatycznego to powinna brać realny udział w kreowaniu agendy, a nie tylko sprowadzać się do roli organizatora lub uczestnika kolejnych konferencji. Konieczne jest pokazanie, że rozumie się wyzwanie i podejmuje konkretne działania. Jeżeli  prezydent Duda ograniczy swoje wystąpienie do przekazu dotyczącego osiągnięć „w zakresie wdrażania założeń gospodarki innowacyjnej, elementu przyrodniczego i środowiskowego w polityce klimatycznej oraz polityki sprawiedliwej transformacji” a nie udowodni, że Polska chce realizować ambitne cele poprzez konkretne, daleko idące zobowiązania, będzie ono jak przysłowiowy kwiatek do kożucha międzynarodowej polityki klimatycznej.

Szczyt przywódców, który odbywa się z inicjatywy Joe Bidena to kolejny krok do podniesienia poprzeczki w walce o bezpieczną przyszłość w obliczu pogłębiającego się kryzysu klimatycznego. 40 światowych liderów otworzy tegoroczny cykl spotkań mających na celu podjęcie działań, które mają zwiększyć szanse na powstrzymanie wzrostu globalnej temperatury na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Zwieńczyć je ma listopadowy szczyt klimatyczny COP26 w Glasgow, gdzie sygnatariusze porozumienia paryskiego mają ostatecznie zadeklarować zaktualizowane, wyższe cele klimatyczne. W gronie zaproszonych przywódców jest też prezydent Andrzej Duda. Na dziś trudno jednak oczekiwać, że wystąpienie prezydenta może cokolwiek zmienić w polskiej polityce klimatycznej i zaprezentować nasz kraj jako poważnego gracza w światowej polityce klimatycznej.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Klimat i ludzie
Niszczymy Półwysep Helski. Raport NIK: „Niedopuszczalna ingerencja w środowisko”
Klimat i ludzie
Ten rok może być przełomowy dla klimatu. Zdecydują o tym mieszkańcy 4 krajów
Klimat i ludzie
Szef ExxonMobil o zmianach klimatu: winni są konsumenci, nie chcą płacić więcej
Klimat i ludzie
Klimatyczna Bzdura Roku dla posłanki Suwerennej Polski. Internauci wybrali
Klimat i ludzie
Pierwszy kraj na świecie zakazuje „wiecznych chemikaliów” w kosmetykach