Ze statystycznego punktu widzenia wymieranie gatunków jest procesem dosyć naturalnym: 98 proc. gatunków, jakie kiedykolwiek istniały, już zniknęło.
Problem w tym, że w ostatnich latach jesteśmy świadkami procesów wymierania, które zachodzą od 100 do 1000 razy szybciej niż zakładają naukowcy. To popycha ich do mówienia o „szóstym masowym wymieraniu” w historii planety. Na „czerwonej liście” – stworzonej w 1964 r. przez International Union for Conservation of Nature – znajduje się dziś ponad 163 tys. gatunków, z czego 45,3 tys. uznaje się za zagrożone wyginięciem. Z kolei ONZ-owska Intergovernmental Science-Policy Platform on Biodiversity and Ecosystem Services (IPBES), instytucja specjalizująca się w obszarze bioróżnorodności, typuje aż milion gatunków – od mikrobów po zwierzęta – które mogą rychło zniknąć z powierzchni Ziemi.
Bioróżnorodność: w jaki sposób człowiek wpływa na środowisko?
Udział człowieka w tej apokalipsie dziś nie ulega wątpliwości. Przykładowo, pod koniec marca na łamach magazynu „Nature” opublikowane zostały wyniki analizy blisko 2 tysięcy innych prac, poświęconych w sumie blisko 100 tysiącom miejsc na całym świecie, w których badacze ze szwajcarskiego Federalnego Instytutu Badań i Technologii Wodnych oraz Uniwersytetu w Zurychu odnaleźli niemal w każdym przestudiowanym przypadku tropy wiodące do działalności człowieka. – To jedna z największych syntez wpływu człowieka na bioróżnorodność, jakie kiedykolwiek przeprowadzono – podkreślał jeden z autorów dzieła, profesor Florian Altermatt.
Czytaj więcej
Nowe badanie Instytutu Gallupa pokazuje, że niemal co drugi Amerykanin uważa, iż zmiany klimatu w...
Szwajcarscy badacze sklasyfikowali pięć uproszczonych kategorii wpływu człowieka na jego otoczenie. To zmiana przeznaczenia gruntów na użytkowe, eksploatacja zasobów (w tym zasobów przyrody ożywionej, co oznacza myślistwo czy rybołóstwo), zanieczyszczenia, doprowadzenie do zmian klimatycznych oraz wprowadzanie gatunków inwazyjnych (IPBES również używa dosyć lapidarnej klasyfikacji: uprawy, wycinka, polowania, przełowienie). I praktycznie każdy z analizowanych przypadków dało się przypisać do którejś z tych kategorii.
Za najbardziej destrukcyjne uznano tu zwłaszcza zagospodarowywanie gruntów pod uprawy oraz zanieczyszczanie środowiska – te dwa obszary ludzkiej działalności przynoszą najwięcej smutnych konsekwencji. Widać to zwłaszcza w przypadku lasów: jak podaje brytyjska BBC, cytując organizację Global Forest Watch, w latach 2001–2021 planeta straciła 437 mln hektarów „pokrywy leśnej”, z czego 16 proc. stanowiły lasy pierwotne.
Oczywiście, proces wyniszczania przyrody nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Ba, na początku tej dekady ponad 100 państw uczestniczących w specjalnym ONZ-owskim szczycie poświęconym ochronie bioróżnorodności (nazwanym COP15) zobowiązała się do zatrzymania i odwrócenia szkodliwego trendu do końca dekady, a do 2050 r. – do odtworzenia bioróżnorodności w jej uprzednim bogactwie.
Listek figowy zamiast działania
Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić. Negocjacje po „bioróżnorodnościowym” COP16 (w odróżnieniu od doskonale znanych dorocznych szczytów klimatycznych poświęconych całokształtowi zagadnień związanych ze zmianami klimatycznymi, zwłaszcza emisjom CO2) przyniosły na początku bieżącego roku pierwszą globalną strategię finansowania zachowania i odbudowy różnorodności. Nie jest to jeszcze pożądany poziom 700 mld dol. rocznie – potrzebnych, by skutecznie zatrzymać proces utraty bioróżnorodności – ale zaczęto już wskazywać źródła pieniędzy: fundusze rządowe i lokalne, prywatnych darczyńców (w tym biznesowych), źrodła filantropijne, banki rozwoju, mechanizmy pomocowe. Przyjęto, że corocznie do krajów rozwijających się płynąć będą kwoty sięgające w sumie 20 mld dol. w 2025 r. i 30 mld dol. w 2030 r. Docelowo owe 700 miliardów ma mieć postać 200 miliardów w gotówce i pół biliona w likwidowanych procesach i projektach szkodliwych dla bioróżnorodności.
Czy te zabiegi nie są jednak listkiem figowym? No cóż, na pewno pozostają obietnicą, której spełnienia nie możemy być pewni. Dzisiejsze status quo pozostawia wiele do życzenia, przynajmniej jeśli wierzyć organizacjom ekologicznym. Przykładowo, specjalizująca się w ochronie ptaków organizacja BirdLife Europe & Central Asia w raporcie opublikowanym pod koniec ubiegłego roku bardzo krytycznie oceniła stan realizacji celów, jakie postawiła przed sobą Unia Europejska w zakresie ochrony bioróżnorodności.
„UE nie będzie w stanie osiągnąć wyznaczonych sobie na 2030 r. celów, jeśli strategia ochrony bioróżnorodności (stanowiąca element Zielonego Ładu – przyp. red.) będzie realizowana w obecnym tempie” – konkludują eksperci organizacji. Owszem, stosunkowo pozytywnie oceniają ramy prawne dla procesu ochrony i odbudowy bioróżnorodności w Europie. Ale już wdrażanie tych przepisów – mające docelowo prowadzić do „odzyskania dla przyrody” 20 proc. zagospodarowanych wcześniej na potrzeby człowieka gruntów i akwenów – idzie jak po grudzie. Podobnie finansowanie: Unia zobowiązywała się do znalezienia 20 mld euro na działania na rzecz bioróżnorodności – tak się do dziś nie stało, a zapowiedzi dotyczące budżetu Europy w 2026 i 2027 r. wskazują, że i w tych latach pożądane zmiany nie nastąpią. Zaledwie 1 procent objętych ochroną obszarów morskich jest rzeczywiście chroniony. Jeśli zaś uświadomimy sobie, że to Europa jest tym regionem świata, który zdaje się najpoważniej traktować zagrożenia dla środowiska naturalnego, obawy o los współżyjących z nami na Ziemi gatunków mogą szybko przerodzić się w panikę.