Kiedy popatrzymy na średnie roczne temperatury w przykładowych miastach naszego regionu Europy to okaże się, że pod koniec XVIII wieku w Warszawie wynosiła ona ok. 7-8 stopni. W ostatnich dekadach wzrosła do ponad 10 stopni – to tyle, ile było w Budapeszcie w XIX wieku. Krótko mówiąc, Mazowsze ma już klimat termiczny Niziny Węgierskiej, z kolei Budapeszt wylądował termicznie w regionie Wenecji. Temperatury w Polsce wzrosły, opady zaś pozostały na zbliżonym poziomie. Skoro pada tyle samo, a parowanie w wyższej temperaturze jest większe, bilans wodny robi się ujemny i Polska nam stopniowo wysycha.
Susze w Polsce oczywiście zdarzały się i wcześniej, za czasów mojej młodości raz na kilka lat. Jednak teraz stan suszy mamy w Polsce co roku i to nie w lipcu czy sierpniu, podczas fali upałów, tylko już w kwietniu.
Składa się na to wiele czynników, nie tylko zmiana bilansu wodnego w wyniku zwiększonego parowania. Opady są dziś bardziej ekstremalne – kiedyś deszcz łagodnie kropił, a woda wsiąkała w ziemię, teraz zaś po opadzie nawalnym, woda zamiast wsiąkać w wysuszoną glebę spływa do rzek. A skąd susza na wiosnę? Kiedyś zimą woda spadała jako śnieg, który leżał całą zimę i topniał na wiosnę, zapewniając wodę na sezon wegetacyjny. Teraz woda spada jako deszcz i na wiosnę jest już… w Bałtyku. To, że nie mamy śnieżnych zim, negatywnie wpływa na wodny bilans Polski. Wraz ze zmianą klimatu proces wysuszania naszego kraju (na przemian z powodziami) będzie postępować. Co powinniśmy robić w tej sytuacji? Oczywiście adaptować się, zatrzymując wodę tam gdzie spadnie – zapobiegając za jednym zamachem suszy i powodziom. Zamiast logiki „rowu malioracyjnego” i „kanalizacji burzowej” powinniśmy zmieniać krajobraz w chłonącą wodę „gąbkę”. A co robimy? Kosztem miliardów złotych prostujemy meandrujące rzeki, betonujemy, zmieniamy strumienie w rowy melioracyjne (przychodzi na myśl kanalizacja burzowa), osuszamy mokradła i wycinamy lasy. Można powiedzieć, że zamiast działań adaptacyjnych prowadzamy działania antyadaptacyjne.
Ekstremów pogodowych w Polsce będzie więcej. Czego jeszcze możemy się spodziewać?
Musimy się przyzwyczaić do częstszych powodzi i groźnych pożarów. Polskę dotychczas oszczędziły najgorsze pożary, mieliśmy szczęście że ominęły nas sytuacje takie jak Grecji i Portugalii, gdzie ginęły dziesiątki ludzi – to miało miejsce w wysoko cywilizowanych krajach, z dobrymi służbami ostrzegawczymi i ratunkowymi. My też będziemy mieli dziesiątki zgonów w pożarach, to tylko kwestia czasu.
Przestawią się też strefy klimatyczne. ¾ drzew rosnących w polskich lasach będzie nie w tej strefie klimatycznej – sosny, świerki, brzozy czy modrzewie – co oznacza, że one po prostu umrą, zabije je fala upałów, susze, pożary czy zostaną zniszczone przez korniki.
Nasze rolnictwo pracuje na dużej ilości nawozów, przenawozimy nasze pola, a ponieważ z rzek zrobiliśmy wyprostowane kanały a mokradła osuszyliśmy, to nie działają one jak naturalne oczyszczalnie, które mogłyby to zneutralizować. Dlatego wszystko to spływa do Bałtyku, gdzie coraz częściej mamy zakwity sinic, jakich wcześniej nie było, nie tylko w Zatoce Gdańskiej, ale też w innych miejscach wybrzeża. Z punktu widzenia gospodarki i turystyki jest to dramat.
Kleszcze giganty?
Będziemy mieli też migracje różnych gatunków – kleszczy mamy w Polsce coraz więcej, w Niemczech pojawiają się już kleszcze afrykańskie, które do Polski też mogą wkrótce dotrzeć. W miarę wzrostu temperatury będą pojawiać się na terytorium Polski niebezpieczne choroby takie jak denga, gorączka Zachodniego Nilu czy malaria, które już pojawiają się na południu Europy.
Jednak żeby było jasne – Polska nie jest regionem, który jest najbardziej na świecie narażony na zmiany związane z klimatem. Odsetek ludności, który mieszka bliżej biegunów niż warszawiacy to jakieś 3% – my naprawdę żyjemy w chłodnym rejonie świata, więc nie będziemy narażeni na mordercze fale upałów czy choroby tropikalne. Nie mamy wiecznej zmarzliny, nie mamy lodowców zapewniających wodę w porze suchej, które będą topnieć jak w Andach czy Tybecie.
W skali globalnej scenariusze na najbliższe lata są jeszcze bardziej przygnębiające.
Miniony rok był wyjątkowo intensywny pod względem huraganów. Normalnie huragany nazywa się na przemian imionami męskimi i żeńskimi w kolejności alfabetycznej. W tym roku skończył się alfabet łaciński – po raz drugi w historii, pierwszy był w 2005 roku – dlatego sięgnięto po nazwy z alfabetu greckiego – i doszliśmy aż do ‘Joty’, bijąc kolejny rekord.
Rafy koralowe to ekosystem, który jest skazany na zagładę – przy ociepleniu o 1,5 stopnia 90% tropikalnych raf koralowych na świecie już nie będzie, co jest wynikiem fal upałów i zakwaszania wód oceanicznych. Lód morski w Arktyce zanika. Lądolód grenlandzki prawdopodobnie już przekroczył punkt krytyczny topnienia, za którym jego rozpad będzie postępował. Już przy obecnym wzroście temperatury ten lądolód rok po roku będzie stopniowo znikał, aż zniknie w ogóle, co samo w sobie docelowo oznacza średni globalny poziom morza wyższy o 7 metrów.
Warto przy tym podkreślić, że im więcej wiemy o progach krytycznych, tym gorzej to wygląda, bo jeszcze raporty z 2001 roku sugerowały, że ocieplenie o 2-3 stopnie Celsjusza będzie miało umiarkowane konsekwencje, a poziom ryzyka przekroczenia różnych punktów krytycznych nie będzie wysoki. W miarę jak nasza wiedza rośnie, tym wyraźniej widzimy, że już ocieplenie o 1,5-2 C będzie niosło za sobą poważne ryzyko przekroczenia punktów krytycznych, jak widzimy choćby na przykładzie lądolodu Grenlandii.
Przypomnijmy, że średnia temperatura roczna w Warszawie to do niedawna 7-8 stopni, a dziś ok. 10. W rejonie Wenecji wzrosła z 13 do 15 stopni. Na mapie pokazującej średnie temperatury w różnych miejscach na świecie można zobaczyć obszary, których średnia temperatura roczna wynosi ponad 29 stopni – to wyjątkowo gorące niezamieszkane obszary na Saharze. W scenariuszu dalszego spalania paliw kopalnych za 50 lat tereny o takiej średniej temperaturze rozszerzą się na obszary zamieszkane przez 3,5 miliarda ludzi. Tylko czy faktycznie będą zamieszkane?
Czy 3,5 miliarda ludzi będzie nadal mieszkało na tych obszarach, w permanentnym upiornym upale, w warunkach kryzysu wodnego, żywnościowego a często wręcz niemożliwą pracą na zewnątrz? Gdy kilka lat temu na granicach Unii stanęły 2-3 miliony imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu zrobiło się niemiło. Jak stanie miliard, to dopiero zrobi się niemiło.
Wtedy na pytanie co z tym zrobić nie będzie miłych odpowiedzi. Jedyną sensowną odpowiedzią jest „nie można do takiej zmiany klimatu dopuścić”.
Zdjęcie: Pyzz