Badanie przeprowadzone przez Institute for Health Metrics and Evaluation (IHME) przewiduje, że za 40 lat liczba ludzi na planecie sięgnie 9,7 miliarda, a następnie spadnie do 8,8 miliarda pod koniec wieku. Społeczeństwa się starzeją, a zmiany klimatyczne i zanieczyszczenie powietrza wpływają na zmniejszenie płodności – szacuje się, że za 80 lat populacja Japonii i Hiszpanii może zmniejszyć się o połowę, a jedynie w 12 krajach, w tym Somalii i Sudanie Południowym, będzie się rodzić na tyle dużo dzieci, aby utrzymać populację na stabilnym poziomie.
Czytaj też: By szkodzić klimatowi jak Bill Gates musiałbyś żyć 1500 lat
Z punktu widzenia ocieplającego się klimatu, ta prognoza powinna cieszyć, bo mniejsza populacja oznacza mniejszą konsumpcję, a jedną z dominujących narracji w dyskusjach o katastrofie klimatycznej jest łączenie rosnących temperatur ze wzrostem populacji. Czy jednak rzeczywiście na klimat najbardziej wpływają decyzje o posiadaniu licznego potomstwa?
Okazuje się, że niekoniecznie. Według Anu Ramaswamiego, inżyniera ds. Środowiska z Princeton University, eksperta ds. zrównoważonych miast i współautora raportów ONZ Global Resources Outlook, wciąż największy wpływ na ocieplanie się planety ma garść najbogatszych osób, których nawyki konsumpcyjne zdecydowanie przewyższają skutki, jakie na klimat wywiera większość populacji.
Jak wynika z raportu Oxfam opublikowanego w ubiegłym roku, w latach 1990-2015, gdy wzrost emisji był bezprecedensowo najwyższy, najbogatszy 1% populacji wyemitował ponad dwukrotnie więcej dwutlenku węgla niż najbiedniejsze 3 miliardy ludzi.
Ramaswami przytacza dane z raportów ONZ, które od początku wieku wykazują, że globalne wykorzystanie zasobów jest napędzane przede wszystkim przez wzrost zamożności, a nie populacji. Odnosi się to zwłaszcza do krajów o wysokich i średnich dochodach, które odpowiadają za 78% zużycia materiałów, choć ich populacja rośnie wolniej w stosunku do krajów mniej zamożnych.