Napięć w światowej polityce nigdy nie brakowało, ale rok temu chyba nikt – może poza lokatorami Kremla – nie przewidywał wybuchu wojny oraz konsekwencji, jakie może ona przynieść. Embargo na surowce z Rosji oznaczało dla gospodarki, zwłaszcza europejskiej, ryzyko gwałtownego spowolnienia – a co za tym idzie, bezrobocia, drożyzny, frustracji, kryzysów politycznych – ale mimo wszystko Europa zdecydowała się ukarać Moskwę sankcjami.
Była to decyzja tyleż właściwa, ile bolesna. Kontynent odchodził od konwencjonalnej energetyki małymi kroczkami, stopniowo rozbudowując potencjał OZE (wyjąwszy Skandynawów, którzy od kopalin odchodzili już od dawna i obecnych wstrząsów na rynkach energetycznych prawie nie odczuwają). Życie zweryfikowało to dreptanie: okazało się, że transformacja energetyczna w obecnej postaci nie pozostawia wiele możliwości manewru.
Dobrym przykładem mogą być nasi zachodni sąsiedzi: przed ponad dekadą rząd w Berlinie, pod presją relacji z Fukuszimy i obaw przed „następnym Czarnobylem” zdecydował się wyłączyć atom. Potem, w ślad za globalną polityką odchodzenia od węgla, Niemcy rugowali węgiel, zastępując go mniej emisyjnym gazem: można to było robić szybko i tanio, modyfikując instalacje węglowe. Popełniono tu zresztą oczywisty błąd, stawiając wyłącznie na gazociąg Nord Stream i zaniedbując jakiekolwiek alternatywy. I oto gdy Kreml zaatakował Ukrainę, okazało się, że nie ma innych możliwości, jak z powrotem przegrzebać węglowe hałdy – z oczywistym dla klimatu skutkiem. Wielkoskalową energetykę ma ratować atom, który wrócił do łask jako wiarygodne i czyste źródło energii. Ale przecież upłyną lata, jeśli nie dekady, zanim będziemy mogli skorzystać z nowych – lub ewentualnie przywróconych do życia – instalacji tego typu.
Niemal rok po wybuchu wojny ta atmosfera niepewności, co dalej, wciąż dominuje. Od wytyczonego przez naukę progu klimatycznej apokalipsy – owego wzrostu temperatur o 1,5 stopnia Celsjusza – dzieli nas niewiele: dziś wskaźnik dotarł do 1,15 st. C. A klimatycznego zegara nie sposób zatrzymać w jednym momencie. Zahamowanie procesów zachodzących w atmosferze i ich skutków w ekosystemach planety to proces, który będzie zachodził latami. Zresztą niektórych skutków dewastacji Ziemi możemy nie być w stanie odwrócić.
Cień nadziei, jaką w tej edycji chcielibyśmy mimo wszystko pozostawić, niesie rosnąca świadomość zagrożenia. Przybywa obywateli, którzy starają się angażować w działania ratujące środowisko naturalne, choćby w swoim najbliższym otoczeniu. Przybywa konsumentów, którzy oszczędzają surowce i dokonują wyborów na bazie tego, co dla planety jest najlepsze. Przybywa firm, które do odpowiedzialności w biznesie podchodzą serio. Przybywa technologii, które pozwalają oddolnie podejmować działanie. Oddolnie nie uda się zapewne uratować Ziemi, ale może uda się kupić trochę czasu na odgórne decyzje.