Łączne moce tych projektów wzrosły już do 111 mln ton rocznie na koniec września, czyli o 52 proc. wobec 73 mln ton w końcu 2020 r. Gdyby okazało się, że wszystkie z nich zostaną zrealizowane, to obecnie wykorzystywane moce odzyskiwania 40 mln ton CO2 zwiększą się niemal trzykrotnie.
Czytaj więcej
Mimo nowych planów ograniczania emisji CO2 przez wiele krajów, w tym głównych emitentów, tendencja pozostaje wzrostowa.
Wprawdzie na deskach kreślarskich przygotowuje się znacznie więcej takich projektów niż 10 lat temu, ale w większości przypadków wysokie koszty ich realizacji zahamowały wprowadzenie ich w życie. Na przykład początku października rozpoczęło się wyburzanie elektrowni w stanie Missisipi, ale koszty okazały się tak duże, że organ nadzoru wstrzymał cały projekt.
- Generalnie jednak koszty te będą malały, a wzrośnie chęć ograniczania emisji - uważa generalny dyrektor instytutu, Alex Zapantis. - Wynika to z szybko rosnących powszechnych oczekiwań, że działania na rzecz klimatu będą bardziej zdecydowane. Dlatego liczba tych projektów wzrośnie - powiedział w relacji Reutera.
Krytycy CCS są zdania, że jest to marnowanie pieniędzy i przedłuży jedynie korzystanie z brudnych paliw kopalnych. Zwolennicy tych projektów, m.in. Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE), uważają je za kluczową pomoc w osiągnięciu zerowej emisji spalin netto.