Nasze wnuki mogą nie wiedzieć, do czego służyły narty. Góry powoli żegnają śnieg

Kończący się właśnie zimowy sezon wypoczynkowy zapalił w wielu kurortach zimowych na świecie czerwone światła. Wyjątkowo ciepła zima mogła poirytować Władimira Putina, ale górską turystykę wystawia na ciężką próbę: zwłaszcza, że brak śniegu może się stać regułą, a nie wyjątkiem od niej.

Publikacja: 09.03.2023 10:43

Nasze wnuki mogą nie wiedzieć, do czego służyły narty. Góry powoli żegnają śnieg

Foto: Bloomberg

Gości było wprawdzie mniej niż przed rokiem, ale tamten rok był dobry. W tym roku słaby był styczeń: aura nie dopisała, brakowało naturalnego śniegu. Na ponad 40 km tras czynne było tylko kilka kilometrów - opowiadała niedawno w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Sabina Bugaj, szefowa Miejskiego Ośrodka Kultury, Promocji i Informacji w Szczyrku. Sytuacja poprawiła się dopiero w lutym. - Uruchomiliśmy nawet trasy nieczynne od kilku lat - dodaje.

Podobne opowieści snuli specjaliści od zimowej turystyki w całej Polsce. Święta Bożego Narodzenia oraz następujące po nich dwa czy trzy tygodnie należały do wyjątkowo ciepłych, wydawało się wręcz, że wiosna przyszła wraz z Nowym Rokiem. Nie inaczej było zresztą w całej Europie, a nawet na świecie. Niemiecka stacja Deutsche Welle swój reportaż o zimowym sezonie w rodzimych kurortach zatytułowała w możliwie najbardziej lapidarny sposób: "Nie ma śniegu = nie ma turystów". W szwajcarskich Alpach temperatury w dniach sąsiadujących z Nowym Rokiem przebiły nawet 20 stopni Celsjusza.

- Niemal cały śnieg zniknął, zaczęłam się naprawdę martwić - opowiadała reporterce BBC szefowa wydziału turystyki w niewielkiej szwajcarskiej miejscowości Anzere, Stephanie Dijkman. W przypadku tej miejscowości zmiany są nawet bardziej uderzające, bowiem Anzere leży głęboko w dolinie, a w takich lokalizacjach śnieg znika najwcześniej.

Kurczące się kurorty

Niewątpliwie, epoka świetności górskich kurortów może wkrótce dobiec końca. Opublikowane kilka lat temu na łamach magazynu "Geophysical Research Letters" wyniki analizy danych zbieranych przez kilkadziesiąt lat w kurortach narciarskich Stanów Zjednoczonych wskazują, że między 1982 a 2016 rokiem opady śniegu sukcesywnie ustępowały opadom deszczu. W ciągu tych 34 lat skróciło to sezon narciarski o 34 dni.

Co to oznacza dla górskiej turystyki, możemy sobie tylko wyobrażać - bo ekonomicznych konsekwencji zachodzących procesów w tym przypadku jeszcze nikt dokładnie nie policzył. Ale skrócenie zimowego sezonu turystycznego o miesiąc, to w oczywisty sposób ograniczenie liczby odwiedzających turystów, skomasowanie ruchu w tych okresach, w których pojawia się pokrywa śnieżna, czy gwałtowny spadek ruchu w tych lokalizacjach, w których pojawienie się śniegu wydaje się mniej pewne. Badacze z Uniwersytetu w Bazylei wskazują, że może to dotyczyć miejscowości położonych poniżej wysokości 1800-2000 m n.p.m.: one będą skazane na sztuczne naśnieżanie stoków. Na listę takich miejsc należałoby wpisać praktycznie wszystkie polskie kurorty narciarskie.

Już w tym sezonie w polskich górach sezon zimowy miał charakter - moglibyśmy powiedzieć: impulsowy. Innymi słowy, spragnieni wypoczynku i nart turyści sprawdzali prognozę pogody na najbliższe dni i dopiero wtedy podejmowali szybką decyzję o przyjeździe. Można oczywiście zrzucić część odpowiedzialności za takie kalkulowanie zimowych wakacji na inflację i generalnie - cieńsze portfele. Ale nawet jeśli do ostrożniejszego planowania popychają nas finansowe turbulencje, to zwyczaj planowania wyjazdów na narty "zrywami" może z nami już zostać na zawsze.

Dobrym przykładem potężnych strat ekonomicznych może być Austria. Przed pandemią Covid-19 - przyjmijmy ten okres za doskonałą ilustrację standardowych warunków - turystyka odpowiadała za 7,6 proc. tamtejszego PKB. Ekonomista Oliver Fritz przekłada to na jakieś 30 mld euro wpływów. - Bez śnieżnych zim ta kwota zmniejszy się o jakąś jedną trzecią - szacuje. - To byłaby olbrzymia gospodarcza katastrofa. I wygląda na to, że przynajmniej do jakiegoś stopnia, jest to katastrofa nieunikniona - prorokuje.

Życie po życiu w zimie

W oczywisty sposób większość kurortów będzie chciała zachować swój przyjazny narciarzom charakter: już dziś po całych Alpach rozsianych jest około 100 tysięcy maszyn naśnieżających, choć to potężne koszty. Tylko austriackie Schladming posiada 600 sztuk takich urządzeń i żeby ruszyć z sezonem dla miłośników dwóch desek, miejscowy magistrat musi wysupłać 3 miliony euro. Rosną też rachunki za prąd i wodę - im częściej i na dłużej uruchamia się maszyny naśnieżające, tym wyższa konsumpcja. Im niżej leży dana miejscowość, tym częściej trzeba uruchamiać całą tę infrastrukturę, szwajcarscy analitycy liczą, że utrzymanie działalności w tamtejszych ośrodkach narciarskich w oparciu o sztuczny śnieg niemalże podwoiłoby zużycie wody (wzrost o 79 proc.). Po francuskiej stronie wzrost poboru wody byłby kilkusetprocentowy.

Samorządowcy z miejscowości najbardziej dotkniętych ociepleniem coraz częściej rozumieją, że fundamenty ich dotychczasowego modelu zarobkowego coraz bardziej się chwieją. - Zdajemy sobie sprawę, że musimy dostosować naszą miejscowość do charakterystyki nadchodzących lat - mówiła BBC Dijkman. - Zatem więcej inwestujemy w trasy rowerowe, szlaki wspinaczkowe, ścieżki dla turystów pieszych oraz wszystko to, co mamy do zaoferowania, bez względu na to, czy jest lato czy zima - dodawała.

- Nie możemy się już zdawać na śnieżne zimy - sekundował jej na łamach dziennika "Financial Times" Karl Morgenbesser, zarządzający turystyką w austriackim kurorcie Saint Corona, będącym niegdyś jedną z ikon zimowego wypoczynku co bardziej majętnych Europejczyków. - W 2015 r., gdy zaczynałem tu pracować, kurort praktycznie się zwijał: najpierw zamknęła się piekarnia, potem przedszkole, potem kolejne i kolejne firmy - opowiadał. Z inicjatywy Morgenbessera miejscowość zaczęła się zatem przestawiać na sezon letni: od tras do miłośników ekstremalnej jazdy na rowerze po wspinaczkę wysokogórską.

Wygląda na to, że strategie takie jak w Anzere czy Saint Corona zdają - przynajmniej częściowo - egzamin: zahamowano odpływ turystów, choć ruch coraz bardziej przenosi się na cieplejsze miesiące. W Aplach do pewnego stopnia procentuje też specyficzne położenie: stosunkowo blisko górskich miejscowości są położone duże metropolie, które latem rozgrzewają się jak patelnia i ich mieszkańcy uciekają w nieco chłodniejsze góry, gdy tylko nadarzy się okazja. Ale trudno jeszcze oceniać, czy model przerzucenia ruchu turystycznego z nart na rowery zda egzamin.

W górach piętrzą się kłopoty

Tak czy inaczej, los narciarstwa w postaci sportu dla wszystkich będzie niewesoły. Statystycznie tempo znikania śniegu w miejscowościach górskich położonych na niższych wysokościach naukowcy szacują na 3-4 cm rocznie co dekadę. Ale nie ma też wątpliwości, że w ostatnich latach zjawisko przyspieszyło. W ubiegłym roku lodowce na stokach szwajcarskich Alp straciły 6,2 proc. objętości, podczas gdy naukowcy uznawali utratę 2 proc. w ciągu roku za zjawisko "ekstremalne". Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatycznych (IPCC) przewiduje, że do końca stulecia skurczą się one o 94 proc. Właściwie znikną. Praktykowane w ostatnich latach przykrywanie ich specjalnymi płótnami odbijającymi promieniowanie słoneczne w sezonie letnim może nieco zahamować ten proces, ale to mimo wszystko - to wyraz desperacji alpejskich górali.

Niesie to kolejne zagrożenia dla turystyki górskiej, nie tylko zimowej zresztą. W przypadku sezonów zimowych to podwyższone zagrożenie lawinami, w przypadku letnich - ryzyko podtopień, które wraz z biegiem górskich potoków mogą przeobrażać się w powodzie. Erozja gleby, będąca wynikiem tych procesów to zagrożenie dla wędrowców i wspinaczy, nie wspominając oczywiście o właścicielach wybudowanych na stokach obiektów, zarówno budynków, jak i innej infrastruktury.

W sezonie letnim od kilku lat pojawił się jeszcze jeden czynnik ryzyka: nieznane wcześniej zagrożenie pożarami, które zaczęły dręczyć Europę już dobrą dekadę temu. Kataklizmy tego typu doprowadzały w minionych latach do ewakuacji kurortów m.in. w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej czy w Kaliforni. Ale w ostatnich latach coraz częściej wybuchają blisko ośrodków turystycznych w Alpach.

Niewątpliwie, będzie też rosła temperatura dyskusji na temat zachodzących w Alpach procesów. W ostatnich tygodniach w internecie pojawiały się apele adresowane do sportowców aktywnych w dyscyplinach zimowych, by porzucali biznesowych sponsorów znanych z tego, że przyczyniają się do zmian klimatycznych. Co więcej, ekonomiści i naukowcy zajmujący się zmieniającymi się w górach realiami, przewidują też konflikty o wodę i energię między biznesem turystycznym a lokalnymi społecznościami. Turbulencje na rynkach turystyki, ubezpieczeń czy budownictwa wydają się nieuniknione. A w dłuższej perspektywie - być może wyjazd na narty stanie się przedsięwzięciem tak kosztownym i karkołomnym, że za jakiś czas większość z nas podaruje sobie tę zimową rozrywkę.

Gości było wprawdzie mniej niż przed rokiem, ale tamten rok był dobry. W tym roku słaby był styczeń: aura nie dopisała, brakowało naturalnego śniegu. Na ponad 40 km tras czynne było tylko kilka kilometrów - opowiadała niedawno w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Sabina Bugaj, szefowa Miejskiego Ośrodka Kultury, Promocji i Informacji w Szczyrku. Sytuacja poprawiła się dopiero w lutym. - Uruchomiliśmy nawet trasy nieczynne od kilku lat - dodaje.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał Promocyjny
Eksperckie rozmowy na szczycie i mocne słowa Rzecznika MŚP na śniadaniu prasowym – TOGETAIR 2024 trwa!
Ekotrendy
Sondaż: Polacy chcą płacić więcej, by ratować klimat, ale stawiają jeden warunek
Ekotrendy
Wielkopolska nie chce węgla. Pierwsze polskie województwo w globalnej koalicji
Ekotrendy
Ranking najbardziej ekologicznych krajów Europy. Polska daleko od czołówki
Ekotrendy
Ekologiczne technologie wkraczają do polskiego ciepłownictwa. Czy zmienią tę branżę?