W czerwcu sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres na platformie X apelował o podjęcie pilnych działań w zakresie walki z kryzysem klimatycznym. Szef ONZ podkreślił, że kolejne 18 miesięcy będzie kluczowe w walce o utrzymanie wzrostu globalnej temperatury na poziomie 1,5 st. C w stosunku do poziomów przedindustrialnych oraz uniknięciu „najgorszego chaosu klimatycznego”.
Według danych Narodowej Agencji ds. Oceanów i Atmosfery (NOAA) dwutlenek węgla gromadzi się obecnie w atmosferze szybciej niż kiedykolwiek. Stany Zjednoczone są drugim co do wielkości emitentem gazów cieplarnianych na świecie i największym globalnym producentem ropy naftowej, a zatem ich rola w walce o uniknięcie najgorszych scenariuszy katastrofy klimatycznej jest kluczowa. Nadchodzące wybory prezydenckie będą miały ogromny wpływ na to, czy kraj skupi się na rozwiązaniach zmierzających do ograniczenia globalnych emisji gazów cieplarnianych, czy pogrzebie szanse na osiągnięcie przez świat celów klimatycznych porozumienia paryskiego.
Podważanie konsensusu
Donald Trump od lat podważał naukowy konsensus dotyczący wpływu działalności człowieka na wzrost globalnej temperatury. Swoją prezydenturę w 2017 roku rozpoczął od wycofania się z porozumienia paryskiego, nazywając je „drakońskim” porozumieniem, które narzuca amerykańskim przedsiębiorcom niekorzystne dla nich cele. Następnie nakazał Agencji Ochrony Środowiska odejście od Clean Power Plan, polityki wprowadzonej za czasów prezydentury Baracka Obamy, mającej doprowadzić do redukcji emisji z produkcji energii elektrycznej do 2030 roku o 32 proc. w stosunku do poziomów z roku 2005. Doprowadził również do wycofania licznych przepisów mających na celu redukcję emisji metanu, wyjątkowo silnego gazu cieplarnianego. Firma Rhodium Group obliczyła, że zmiany dokonane przez administrację Trumpa doprowadziłyby do 2035 roku do wygenerowania dodatkowego 1,8 mld ton emisji ekwiwalentu CO2.
Think tank Carbon Brief przeprowadził kilka miesięcy temu analizę, w której porównał możliwe konsekwencje klimatyczne wygranej Donalda Trumpa oraz Joe Bidena. Jak się okazało, wygrana Trumpa doprowadziłaby do wyprodukowania przez Stany Zjednoczone do końca dekady o 4 mln ton emisji gazów cieplarnianych więcej, niż gdyby wygrał jego oponent. To tyle, ile rocznie generuje Unia Europejska oraz Japonia i przyczyniłoby się to do globalnych szkód klimatycznych przekraczających 900 mld dolarów. Oznacza to, że druga kadencja Trumpa przekreśliłaby wszystkie osiągnięcia w zakresie rozwoju czystych technologii na całym świecie w ciągu ostatnich pięciu lat.
W rozmowie z dziennikarką „The Guardian” obawy o konsekwencje wygranej Trumpa wyraziła też Patricia Espinosa, która pełniła funkcję najwyższego urzędnika ONZ ds. klimatu w latach 2016–2022. Podkreśliła, że regres polityki klimatycznej Stanów Zjednoczonych miałby fatalny wpływ nie tylko na przyszłość kraju, ale też reszty świata. Zaapelowała też o to, by inne kraje konsekwentnie realizowały swoje polityki klimatyczne, nawet jeśli wygra Trump, przyznała jednak, że brak wysiłku Stanów Zjednoczonych byłby ogromnym utrudnieniem w walce z pogłębiającym się kryzysem klimatycznym.