Szczyt przywódców, który odbywa się z inicjatywy Joe Bidena to kolejny krok do podniesienia poprzeczki w walce o bezpieczną przyszłość w obliczu pogłębiającego się kryzysu klimatycznego. 40 światowych liderów otworzy tegoroczny cykl spotkań mających na celu podjęcie działań, które mają zwiększyć szanse na powstrzymanie wzrostu globalnej temperatury na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza. Zwieńczyć je ma listopadowy szczyt klimatyczny COP26 w Glasgow, gdzie sygnatariusze porozumienia paryskiego mają ostatecznie zadeklarować zaktualizowane, wyższe cele klimatyczne. W gronie zaproszonych przywódców jest też prezydent Andrzej Duda. Na dziś trudno jednak oczekiwać, że wystąpienie prezydenta może cokolwiek zmienić w polskiej polityce klimatycznej i zaprezentować nasz kraj jako poważnego gracza w światowej polityce klimatycznej.
Czytaj też: „Złowrogie ostrzeżenie”: gospodarka odbuduje się na węglu
Oczy całego świata skierowane są na organizatora, którego wybór na urząd prezydenta może oznaczać nowe otwarcie w polityce klimatycznej. Tuż przed lub podczas szczytu Joe Biden ma ogłosić zwiększenie ambicji w zakresie redukcji emisji USA – aktualne przecieki mówią, że będzie to deklaracja o ograniczeniu emisji Stanów Zjednoczonych o 50% w ciągu najbliższej dekady (w stosunku do roku 2005). Mówi się, że nowe zobowiązania mają paść między innymi ze strony Japonii i Kanady. Już w roku 2020 kilku największych emitentów zadeklarowało podniesienie swoich celów klimatycznych – Chiny stwierdziły, że osiągną neutralność klimatyczną w 2060 roku, Japonia i Korea Południowa celują w rok 2050.
Kolejny zwrot i krok do przodu wykonała też Unia Europejska. Bladym świtem, bo ok. 5:00 nad ranem 21 kwietnia, po trwających wiele godzin negocjacjach osiągnięto wstępne porozumienie w sprawie Prawa klimatycznego. Potwierdza ono dążenie do neutralności klimatycznej wspólnoty, która ma zostać osiągnięta do roku 2050 oraz wyznacza nowy cel redukcji emisji na rok 2030 – 55 procent redukcji emisji netto, czyli z uwzględnieniem pochłaniania. W prawie znalazło się też zobowiązanie do osiągnięcia ujemnych emisji po roku 2050. Chociaż trzeba przyznać, że zobowiązania UE wyglądają blado przy deklaracji Wielkiej Brytanii, która ogłosiła, że do roku 2035 zmniejszy emisje o 78% względem poziomu z roku 1990!
Gdzie na tym tle plasuje się Polska, która do tej pory była krajem wyróżniającym się tym, że robi wszystko by opóźnić unijne działania na rzecz klimatu? Część ekspertów mówi, że to dobry moment by zadeklarować neutralność klimatyczną. Choć i ta deklaracja zapewne z ust prezydenta Dudy nie padnie, trzeba powiedzieć wprost, że w tej chwili byłby to już tylko gest pozbawiony większego znaczenia. Po tym jak Unia Europejska ten cel przyjęła ponad rok temu, Polska nie ma wyjścia tylko dołączyć do peletonu. Alternatywą jest rola marudera, wlokącego się gdzieś daleko z tyłu, którego będzie omijać większość korzyści wynikających z transformacji unijnej gospodarki w stronę neutralności klimatycznej.