Jego zdaniem, aby osiągnąć ten cel, powinniśmy się skupić na trzech obszarach. – Po pierwsze, tworzeniu między aglomeracjami infrastruktury szybkich ładowarek o mocy minimum 100–150 kW, bo to pozwoli naładować samochód elektryczny w kilka, kilkanaście minut. Drugi obszar to ładowanie w mieście. Mamy cały czas miasta, w których liczbę punktów ładowania można policzyć na palcach obu rąk. Stacje szybkie w przestrzeni publicznej pogrupowane w ramach hubów czy punkty ładowania na parkingach miejskich to krok we właściwym kierunku. Wreszcie trzeci obszar to ładowanie tam, gdzie pojazd stoi najdłużej, czyli w miejscu zamieszkania i pracy. To tam rozwój infrastruktury powinien mocno przyspieszyć, gdyż zapewnia ładowanie wygodne i w przystępnej cenie. Mimo że są to dość proste inwestycje, to jednak napotykają na bariery proceduralne – wymieniał ekspert.
Ważną rolę w redukcji emisji transportowych pełni także transport publiczny, na co wskazał Paweł Choduń, wiceprezes Medcom. – Jeden pociąg podmiejski przewozi tylu pasażerów, co 200 aut, jeden elektryczny autobus – tyle co kilkadziesiąt aut. Transport zbiorowy jest zawsze bardziej ekologiczny niż indywidualny. Drugim argumentem za rozwijaniem tego sektora jest to, że Polska jest tu potentatem produkcyjnym. Mamy tu olbrzymie kompetencje – podkreślił.
Transport publiczny na fali
– Jeśli chodzi o tabor szynowy – pociągi i tramwaje – w Polsce zakłady produkcyjne ma sześciu dużych wytwórców. Jeśli chodzi o transport kołowy, a więc autobusy elektryczne i trolejbusy, rynek zdominował Solaris. Obecnie jest on największym producentem autobusów elektrycznych w Europie. A mamy jeszcze rozbudowaną branżę producentów komponentów do elektromobilności. Zdecydowanie warto więc wykorzystać to, że elektromobilność w Polsce ma solidną bazę innowacyjności i produkcji, gdyż ten rynek jest bardzo perspektywiczny z wielu powodów: z punktu widzenia ekologii, zmniejszenia zużycia energii czy też tego, że jest promowany we wszystkich budżetach unijnych – podkreślił Paweł Choduń.
Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, dodał, że Polska jest w Europie najważniejszym producentem autobusów miejskich zarówno elektrycznych, hybryd, jak i diesli. – Większość producentów ma u nas fabryki. I albo już ma w ofercie autobusy elektryczne, albo będzie mieć niebawem – mówił ekspert.
Wskazał na warunki rozwoju elektromobilności. – Musimy przygotować plan na kilkadziesiąt lat. Muszą być różnorakie zachęty do zakupu aut elektrycznych. Są one lepsze od zakazów. Należy pamiętać, że ciągle posiadanie samochodu jest w Polsce bardzo ważne, a w mniejszych miastach lub poza miastami to wręcz konieczność. Jest to potencjał dla samochodów niskoemisyjnych. I najważniejsze: dostępność infrastruktury do ładowania to klucz do sukcesu. Ciągle sprowadzanych jest dużo starych samochodów, a politycy kolejnych rządów zapominają o swoich zapowiedziach ograniczenia dostępności starych, spalinowych aut, bo ich nabywcy to wyborcy – mówił.
– Czy uda się zelektryfikować Polskę za pomocą elektrycznych aut używanych? Dziś średnia cena używanego spalinowego samochodu to ok. 20–25 tys. zł. Pytanie, czy jest szansa, by za pięć–siedem lat używany elektryk kosztował np. ok. 30 tys. Dziś wydaje się to niemożliwe. A dodatkowo skok technologiczny w bateriach może wtedy umożliwić zasięgi nawet od 600 do 1000 kilometrów. To kto będzie chciał kupić używane auto o zasięgu 100–150 km – pytał retorycznie Jakub Faryś.