Z tego artykułu się dowiesz:

  • Jakie były główne wyzwania i trudności związane z organizacją szczytu klimatycznego w Belém?
  • Dlaczego finalne porozumienie szczytu klimatycznego nie spełniło oczekiwań wielu państw?
  • Jakie decyzje podjęła administracja Donalda Trumpa w zakresie polityki klimatycznej i ich wpływ na USA?
  • W jaki sposób europejska polityka klimatyczna zmienia swoje podejście pod wpływem presji populistycznych ruchów?
  • Czym jest zjawisko "greenlash" w kontekście europejskiej polityki klimatycznej?
  • Jakie są możliwe przyszłe kierunki polityki klimatycznej w obliczu obecnych działań i strategii międzynarodowych?

Można powiedzieć, że wszystko sprzysięgło się przeciw organizatorom szczytu klimatycznego w brazylijskim Belém. Liderzy najważniejszych państw świata nie dotarli, apele o ambitniejsze plany redukcji emisji gazów cieplarnianych przyjęto z rezerwą lub lekceważeniem, podpisana na koniec szczytu umowa mało kogo satysfakcjonuje. Na dodatek konferencja klimatyczna zaczęła się od zamieszek między protestującymi – których po raz pierwszy od lat dopuszczono w pobliże obiektów, w których trwały obrady, a zakończyła pożarem, który wypłoszył delegatów z sali obrad akurat w momencie zażartego sporu o kształt końcowego porozumienia.

Przeczytaj pozostałe teksty z dorocznego dodatku „Rzeczpospolitej” Walka o klimat: Nadzieja w biznesie

Ale może tak miało być. – Tegoroczną konferencję nawet jej prezydencja określała mianem „COP implementacyjnego”. Co oznaczało, że uczestnicy mają się skoncentrować nie na tym, co świat musi zrobić, ale raczej na tym, jak to robić – twierdzą eksperci kanadyjskiego think tanku International Institute for Sustainable Development. – Na stole były już zobowiązania dotyczące reakcji na globalne ocieplenie. Oczekiwano, że eksperci wskażą narzędzia, wskaźniki i procesy, które pozwolą przekształcić aspiracje w działania – kwitują.

Szczyt nieporozumień

A jednak o bilansie konferencji wydaje się świadczyć jej finalne porozumienie: sformułowane z wielkim trudem, głównie dzięki temu, że cały szczyt przedłużono awaryjnie o 24 godziny, żeby tylko jakiś końcowy dokument powstał. Oczekiwano, że owo porozumienie będzie rodzajem „mapy drogowej” odejścia od paliw kopalnych, tymczasem w tekście nie pojawił się nawet ten termin. Kilkadziesiąt krajów, których gospodarka opiera się przede wszystkim na wydobyciu i eksporcie takich paliw – z Arabią Saudyjską i Rosją na czele – skutecznie zahamowało wyraziste deklaracje i presję innych, którym próbowała przewodzić Unia Europejska.

Kilka innych aspektów globalnej polityki klimatycznej także zostało osłabionych. Owszem, potwierdzono potrojenie funduszy przeznaczonych na budowanie odporności klimatycznej państw najbardziej dotkniętych zmianami zachodzącymi na planecie. Ale pieniądze popłyną później, niż zakładali ich przyszli beneficjenci, i wciąż nie jest jasne, kto i ile będzie wykładać na takie wsparcie. A takich konkretów domagało się wiele państw, raz jeszcze przekonujących, że państwa rozwinięte – przeważnie zachodnie – „przez dwieście lat korzystały z wszystkich źródeł energii na potrzeby rozwoju swojego przemysłu, nie przestają z nich korzystać, za to nam mówią: przestańcie rosnąć” (to z wystąpienia delegata Pakistanu).

„COP lasów deszczowych” – jak reklamowali światu konferencję jej brazylijscy organizatorzy – finalnie całkowicie pominął kwestię wyhamowania deforestacji (choć gospodarze, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, ogłosili powstanie Tropical Forest Forever Facility – funduszu mającego wynagradzać wysiłki na rzecz ratowania lasów w krajach tropikalnych). Zamiast złożenia nowych i ambitniejszych planów redukcji emisji uczestnicy szczytu uzgodnili powstanie nowego programu „przyspieszenia”, który nie tyle ma służyć przyspieszeniu, ile pilnować, by wcześniej podejmowane zobowiązania zostały zrealizowane – bo i z tym jest coraz większy problem. Zaakcentowano wątek „sprawiedliwej transformacji”, mającej brać pod uwagę interesy tych grup i społeczności, które na odejściu od kopalin na rzecz zielonej energetyki ucierpią najbardziej – ale okazało się, że pod presją Chin i Rosji z dyskusji praktycznie wyłączono eksploatację rzadkich metali i minerałów. Mimo to – z braku bardziej spektakularnych sukcesów – uzgodnienia w zakresie sprawiedliwej transformacji uchodzą za jedno z najważniejszych ustaleń tegorocznej konferencji.

Czytaj więcej

Walka o klimat 2025: Jak w Polsce zaczyna się zielona transformacja gospodarki

Biorąc pod uwagę „techniczny” charakter szczytu, o którym wspomnieliśmy wyżej, na koniec konferencji przyjęto też listę 59 wskaźników, które mają pomóc w ocenie postępów procesu adaptacji do zmian klimatycznych. To wspólnie uzgodnione – ale przyjmowane przez kraje „na ochotnika” – wskaźniki dotyczące m.in. finansów, technologii, budownictwa, infrastruktury, zdrowia, żywności, użycia wody, kondycji ekosystemów. W założeniu mają one pomóc szacować i porównywać postępy poszczególnych krajów. Obok nich pojawiło się też kilka inicjatyw wychodzących spoza środowiska polityków, takich jak opisywany przez nas (s. 20) Global Circularity Protocol – zestaw standardów i metodologii, pozwalających obliczyć stopień cyrkularności przedsiębiorstwa.

Bilans wszystkich tych osiągnięć wydaje się skromny i daleki od ambicji, jakie mieli – słabnący dziś – zwolennicy przyspieszania walki ze zmianami klimatycznymi. Ale niektórzy twierdzą, że podczas COP30 nie chodziło o postęp w rozmowach nad polityką klimatyczną, lecz o obronę dotychczasowych osiągnięć. – Weterani negocjacji opowiadali mi, że całe porozumienie paryskie wylądowało na kroplówce – donosił obrazowo korespondent brytyjskiego dziennika „The Guardian” Jonathan Watts. Porozumienie jako takie oczywiście przetrwało, ale zapisany w nim próg wzrostu temperatur na świecie – owo 1,5 st. C powyżej średniej sprzed epoki przemysłu – staje się iluzoryczny. Wiemy, że jesteśmy na prostej drodze, by szybko i trwale przekroczyć wyznaczoną przez naukowców cezurę. I nie zrobiliśmy nic, by ten scenariusz powstrzymać.

Czytaj więcej

Koniec szczytu klimatycznego w Brazylii. Przełomu nie ma, są „małe sukcesy”

– To puste porozumienie – podsumowywała finalną umowę Nikki Reisch z organizacji Center for International Environmental Law. – COP30 przypomina jedynie, że odpowiedź na globalny kryzys klimatyczny nie leży w negocjacjach międzynarodowych, ale wśród ludzi i ruchów oddolnych, które utorują drogę do sprawiedliwej, wolnej od kopalin przyszłości – kwitowała. – Szczyt pozwolił zrobić kilka maleńkich kroczków we właściwym kierunku, ale biorąc pod uwagę skalę wydarzenia, jest straconą okazją – ucinał szef think tanku Power Shift Africa Mohamed Adow. Jakkolwiek by spojrzeć, te komentarze jasno pokazują, że jedyny powód do radości daje sam fakt, że konferencja się odbyła.

Antyklimatyczna farsa

Amerykanie do Belém nie przysłali nawet najskromniejszej delegacji. I trudno się dziwić, skoro ledwie trzy miesiące wcześniej Donald Trump – w gwałtownej i nieco chaotycznej tyradzie wygłoszonej na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ – nazwał politykę klimatyczną „największym przekrętem w dziejach świata”. I można powiedzieć, że wręcz prowokacyjnie wybrał moment, w którym delegaci na COP30 zjeżdżali do Brazylii, by ogłosić kolejny pakiet ułatwień w eksploatacji paliw kopalnych i innych surowców oraz dodatkowych zmian w przepisach osłabiających ochronę przyrody w USA.

I można powiedzieć, że to tylko dowód konsekwencji, wcale nie najbardziej dobitny na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy. Tym mianem można by określić chyba frontalny atak na Clean Air Act – ustawę pierwotnie pochodzącą z 1963 r., gdy Amerykanie uświadomili sobie, jakich zniszczeń w środowisku naturalnym i ich zdrowiu dokonuje powojenny przemysł. CAA uchwalano jako odpowiedź na szybko rosnące skażenie powietrza, gruntów i wód. Były to czasy, w których dzisiejszy podwładny Trumpa – Robert F. Kennedy Jr., sekretarz zdrowia i opieki społecznej w tej administracji – pomstował w pisanych przez siebie książkach na pożary rzek.

W 2009 r. CAA przeszła najważniejszą z nowelizacji – Agencja Ochrony Środowiska (EPA, Environmental Protection Agency) dorzuciła do listy zagrożeń dla zdrowia Amerykanów także emisje gazów powstających podczas spalania paliw kopalnych. Zmianę podparto stosowną opinią EPA, szacującą szkodliwość dwutlenku węgla czy metanu. Był to punkt odniesienia dla szeregu innych zmian w prawie oraz filar tworzącej się polityki klimatycznej. 16 lat później nowy szef Agencji odciął się od tamtej opinii i ogłosił, że na szczeblu federalnym nie będzie żadnej regulacji emisji.

Czytaj więcej

Ukraina wysuwa nowe roszczenia wobec Rosji. Chodzi o dziesiątki miliardów euro

A to dopiero początek: być może w Waszyngtonie trudno dziś znaleźć kogoś, kto mógłby uczestniczyć w negocjacjach takich jak w Belém. W ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy personel EPA został zredukowany o mniej więcej 4 tys. osób (choć w listopadzie media za Atlantykiem zanotowały, że około 170 osób zwolnionych wówczas poproszono o powrót do pracy), a kolejne kilka tysięcy w czasie październikowego shutdown – burzliwego sporu w Kongresie o budżet federalny – wysłano na przymusowy urlop. Cięcia dotyczyły zwłaszcza takich działów jak „badania i rozwój”, a generalnie można mówić, że Agencja straci naukowy charakter. W ślad za pozbyciem się potencjalnych krytyków wewnątrz samej administracji szybko poszły też dyskretne, ale istotne, zmiany w przepisach: zliberalizowano rygory dotyczące eksploatacji, transportu czy użycia m.in. paliw kopalnych.

Agencja Ochrony Środowiska otwiera też długą listę organizacji i instytucji o zbliżonym charakterze, którym zaordynowano podobną personalną (a przy okazji finansową, bo cięto też budżety) kurację odchudzającą, w tym np. National Oceanic Atmospheric Administration czy Center for Disease Control. Biały Dom otwarcie przy tym komunikował, że cięcia dotyczą programów związanych z „szerzeniem fałszywej wiedzy o Nowym Zielonym Kłamstwie”. Efekty tych decyzji wyjątkowo szybko przełożyły się na nowe zjawiska: po pierwsze, w instytucjach naukowych innych państw pojawiło się wielu nowych amerykańskich specjalistów, którzy wcześniej pracowali dla swojego kraju.

Po drugie, dane i wiedza, jakimi dzieliły się dosyć szczodrze z resztą świata amerykańskie środowiska naukowe, nie dość, że zaczęły zanikać, to jeszcze inne instytucje przestały wierzyć w ich wiarygodność. – Sytuacja jest gorsza, niż moglibyśmy oczekiwać – komentowała minister ds. edukacji i badań naukowych Szwecji Maria Nilsson. – Szczerze mówiąc, moja reakcja to szok – dodawała. Co najmniej siedem krajów w Europie pospiesznie zaczęło tworzyć i otwierać własne ośrodki badawcze, bo wcześniej całkowicie polegały na danych otrzymywanych od Amerykanów. Kilka miesięcy temu mówiono o „partyzanckiej archiwizacji”: dane amerykańskich instytucji pospiesznie ściągano i archiwizowano w ośrodkach z innych krajów, w obawie, że zostaną usunięte lub zniekształcone.

Przedsmak tego, co może nadejść, dawał raport, którym nowe kierownictwo EPA podparło odwołanie swojej opinii na temat gazów cieplarnianych. – Zupełnie jakby wzięto chatbota i wytrenowano go na dziesięciu topowych, sponsorowanych przez przemysł paliw kopalnych, witrynach internetowych negacjonistów – skwitował Michael Evan Mann z University of Pennsylvania. Inni naukowcy mówili o „farsie” lub „pseudonauce”.

Na marginesie: podobne decyzje zapadły w obszarze odnawialnych źródeł energii. „Ataki Donalda Trumpa na energię odnawialną zepchnęły cały ten sektor w chaos, wywołując obawy przemysłu, że Stany Zjednoczone mogą mieć kłopot z zaspokojeniem popytu na energię w dobie rewolucji AI” – tak podsumowywał we wrześniu sytuację dziennik „Financial Times”. Według Atlas Public Policy, organizacji prowadzącej indeks Clean Economy Tracker, od początku roku do jesieni Biały Dom anulował realizację projektów wartych 18,6 mld dol., podczas gdy poprzednia administracja anulowała w całym 2024 r. projekty o wartości nieco przekraczającej 800 mln dol. O ile zatem Trump jeszcze nie pomstuje na wiatraki czy panele solarne, to na pewno nie jest ich zwolennikiem.

Lawirowanie między klimatem a populizmem

Na tym tle Europa jest rozdarta. Trudno wycofywać się – zarówno Brukseli, jak i poszczególnym krajom, które swój autorytet i pieniądze zaangażowały w zielone zmiany – z wcześniej forsowanych zmian, tym bardziej że polityka klimatyczna była chyba jedynym obszarem, w którym Europejczycy pretendowali jeszcze do globalnego przywództwa. Jednak jakakolwiek szarża w stylu Nowego Zielonego Ładu natychmiast podniosłaby dziś larum ze strony obecnych praktycznie w każdym kraju kontynentu ugrupowań populistycznych.

W skali europejskiej liczy się dziś „greenlash” (połączenie słów „green”, czyli „zielony”, z „backlash”, co może oznaczać gwałtowną reakcję czy sprzeciw): żarliwa krytyka, która zaczyna się wraz z kwestionowaniem zmian klimatycznych, a przynajmniej odpowiedzialności człowieka za nie, przez politykę klimatyczną – czy to na szczeblu międzynarodowym, np. europejskim, czy krajowym – aż po alternatywy dla tradycyjnej energetyki czy motoryzacji, jak OZE i elektromobilność. Greenlash to protest przeciw jakimkolwiek wyrzeczeniom, z których wynikałyby jakieś korzyści dla środowiska: od systemu pozwoleń na emisje (ETS), przez wydatki na OZE, usuwanie z rynku szczególnie szkodliwych dla środowiska urządzeń, obejmowanie ochroną obszarów cennych przyrodniczo, ograniczenia w eksploatacji zasobów naturalnych, wyższe opłaty za niesegregowanie śmieci. W każdym kraju wachlarz źle widzianych opcji jest inny, ale wybór jest oczywisty: co dobre dla klimatu, to zapewne złe dla ludzi.

Eksperci są dziś przekonani, że jesteśmy świadkami powolnego odwracania dotychczasowej polityki. – Pod egidą „upraszczania”, wspieraną przez grupy reprezentujące europejski przemysł, szereg narzędzi jest poddawany rewizji, a dyrektywy mające implementować te narzędzia są liberalizowane kosztem ich efektywności – podsumowuje Mathilde Jourde, ekspertka Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Strategicznych. Jej zdaniem próby demontażu europejskiej polityki klimatycznej idą w tym samym kierunku co polityka Waszyngtonu, choć są subtelniejsze – a właściwie: subtelniej komunikowane.

Bezpośrednie porównywanie skali i zakresu zmian po obu stronach Atlantyku wydaje się być jednak przesadą. Kluczową osią tegorocznej dyskusji o wymogach polityki klimatycznej były pakiety Omnibus I oraz II, które przede wszystkim liberalizują zasady raportowania o działaniach największych firm w zakresie ESG. Z konieczności wypełniania tego kosztownego obowiązku została zwolniona większość firm uprzednio nim objętych (dyrektywa Corporate Sustainability Reporting Directive, CSRD, miała obejmować ok. 50 tys. przedsiębiorstw, a finalnie będzie dotyczyć około 10 tys.). Dla zwolenników klimatycznego przyspieszenia te zmiany są zwykle klęską europejskiej polityki klimatycznej, zaoszczędzone dzięki nim pieniądze w znikomym stopniu przełożą się na konkurencyjność, nie wspominając o rozwoju innowacyjnych i czystszych technologii, są ustępstwem wobec przemysłowych lobby i populistów.

Ale też nie sposób uniknąć wrażenia, że największe bariery dla oczyszczania gospodarek, redukowania emisji czy prowadzenia przyjaźniejszej środowisku naturalnemu polityki są tworzone na szczeblu poszczególnych państw. Szwecja – przez wiele lat lider i promotor proekologicznych rozwiązań – w ubiegłym roku odnotowała 7-proc. wzrost emisji CO2. A rząd – funkcjonujący dzięki poparciu populistycznego ugrupowania Szwedzcy Demokraci – tnie budżety na „zielone” inicjatywy, dosypuje za to pieniędzy do wykorzystywania paliw kopalnych i wspiera wycinkę drzew. Szwedzka Agencja Ochrony Środowiska już ostrzega, że państwo nie zrealizuje żadnego z celów klimatycznych zaplanowanych na następne 20 lat.

To samo zjawisko widać we Francji. Prezydent Emmanuel Macron od dobrych dwóch lat postuluje „wciśnięcie pauzy” w unijnej polityce klimatycznej. Francuski parlament zaakceptował powrót do użycia niektórych pestycydów – wcześniej uznanych za niekorzystne dla środowiska naturalnego, zatwierdza inwestycje infrastrukturalne o równie wielkim wpływie na otoczenie, likwiduje obostrzenia ekologiczne dla działalności przemysłowej. W podobnym kierunku ruszyli zresztą politycy w Finlandii, Niemczech, Austrii czy Niderlandach.

Oczywiście, wciąż można zachować pewne przesłanki dla optymizmu. Think tank Official Monetary and Financial Institutions Forum (OMFIF) dowodzi, że zmiany, o których tu mowa, są kosmetyczne. „To pauza, a nie odwrót od regulacji dotyczących zrównoważenia” – twierdzą jego eksperci. Ich zdaniem świat biznesu nie powinien uznawać, że ma „z głowy” politykę klimatyczną i rezygnować z zaplanowanych prośrodowiskowych inwestycji czy elementów strategii. Regulacje przewidziane we wcześniejszych wersjach polityki klimatycznej UE i tak wejdą w życie, tyle że nieco później, niż pierwotnie przewidziano. Przedsiębiorcy dostali po prostu nieco więcej czasu na dostosowanie się.

W ostatnich dniach uznano, że z Belém Europejczycy wrócili na tarczy. Z jednej strony, naciskali wszystkich pozostałych uczestników konferencji klimatycznej, by ci deklarowali większe ambicje w zakresie cięcia emisji gazów cieplarnianych – a z drugiej, jednocześnie desperacko zacisnęli portfele i pięści, by nie dopuścić do zwiększenia międzynarodowego funduszu na rzecz adaptacji biedniejszych krajów do zmian klimatycznych. Ale był też drugi wątek: reprezentanci Europy starli się też z grupą innych państw o międzynarodowy handel (po raz pierwszy w historii szczytów klimatycznych ten wątek pojawił się na tak dużą skalę w negocjacjach) – a w szczególności o ograniczenia, jakie Europa chce wprowadzić w odniesieniu do importu paliw kopalnych, produktów i towarów, których wytwarzanie wiąże się ze zwiększonymi emisjami lub źródło pochodzenia i ślad węglowy pozostają niepewne.

W obu tych przypadkach, jak się wydaje, twarde i nieustępliwe stanowisko Europy było też adresowane do potencjalnych wyborców populistów – można je bowiem uzasadniać zarówno polityką klimatyczną, jak i obroną własnego portfela czy europejskich rynków w duchu trumpizmu. Być może zatem Europa uczy się prowadzenia polityki klimatycznej, która miewa też inne oblicze.

Europejska polityka klimatyczna, przynajmniej zdaniem optymistów, nie zostanie anulowana lecz nieco

Europejska polityka klimatyczna, przynajmniej zdaniem optymistów, nie zostanie anulowana lecz nieco opóźniona

Foto: JONAS ROOSENS/ANP via AFP

Administracja Donalda Trumpa nie tyle zmienia politykę klimatyczną, ile po prostu ją kasuje

Administracja Donalda Trumpa nie tyle zmienia politykę klimatyczną, ile po prostu ją kasuje

Foto: Brendan SMIALOWSKI/AFP