Pierwszego karpia uratował jeszcze jako nastolatek. To zdarzenie ma przed oczami niczym film, który zna każdy Polak i Polka wychowany(a) w tradycyjnym, katolickim domu. Dom rodzinny w Bielsku Białej, 1976 rok, idą święta Bożego Narodzenia, na dworze zima, w wannie pływa karp, którego ojciec zabije tuż przed Wigilią. Karp kupiony na żywca, wsadzony do torby, jeszcze wtedy żyłkowej, nie foliówki, i przyniesiony do domu. Zanim zostanie zabity, pływa w wannie, w której na co dzień kąpie się cała rodzina. To atmosfera najważniejszych świąt katolickich w Polsce z lat 70’ znana wielu Polakom, która potrwa jeszcze kilka dekad.
Jacek Bożek (rocznik 58’) jest dziś znanym w całej Polsce i Europie innowatorem i aktywistą społecznym. Za swoje zasługi w dziedzinie ochrony przyrody i praw zwierząt został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski w 2011 roku i wieloma innymi nagrodami, ale zanim stworzy Klub Gaja, wymyśli i przeprowadzi setki akcji w obronie praw zwierząt i przyrody w Polsce i Europie, zanim zostanie przyjęty jako jeden z 3500 liderów zmian do prestiżowej sieci międzynarodowej organizacji Ashoka, która w świecie działa od 1981, a w Polsce obecna jest od 1995 roku z misją wspierania niezwykłych i wybitnych osób, które działają na rzecz zmiany dla dobra ogółu, zanim doprowadzi do stworzenia i przegłosowania w sejmie Ustawy o Ochronie Praw Zwierząt i jej nowelizacji, która obejmie ochroną również ryby, Jacek będzie żył w mocnej niezgodzie ze światem i obyczajami, buntując się w sposób zjawiskowy przeciwko rzeczywistości PRL-u i nie rokując zbyt dobrze na przyszłość.
Chłopiec niezbyt grzeczny
Jacek już od wczesnych lat dziecięcych mocno odstaje od swoich rówieśników. Ubiera się na kolorowo, nie szanuje żadnych zasad, ciągle ma jakieś kłopoty. Jako dziecko był bardzo schorowany, jak sam mówi, z powodu astmy spędził więcej czasu w szpitalach niż w domu. Szybko do niego dociera, że życie jest krótkie. W szkole nie potrafi znaleźć sobie miejsca, wyrzucili go z każdej, do której uczęszczał, przez co do dziś nie ma żadnego formalnego wykształcenia.
Pierwsze uratowane przez niego życie to karp, którego ojciec kupił na wigilijny stół. Jacek nagle poczuł ten impuls, że coś tu jest nie tak, że ten karp, który się dusi, też ma prawo żyć, więc wyciągnął go z wanny, wsadził do plastikowej plecionki i pobiegł do pociągu, żeby go zawieźć nad staw, gdzie planował oddać rybę przyrodzie. Pociąg to scena filmowa. Polska zima, PRL, umęczeni górnicy wracają ze zmiany i chuligan Bożek ubrany na kolorowo, stoi w przedziale przy otwartym oknie, trzymając karpia w siatce na zewnątrz, tak by się nie udusił, zanim dotrą na miejsce. Jeszcze wtedy nie rozumie, że właśnie podjął decyzję, która zaważy na całym jego życiu. Po latach stwierdzi:
„To nie ja ratowałem karpia, tylko karp ratował mnie”.