Do takich wniosków doszedł zespół ponad 70 naukowców z całego świata, publikując wynik swoich analiz w czasopiśmie Lancet Planet Health. W badaniu uwzględniono dane dotyczące narażenia na dym oraz zgonów nim wywołanych z 749 miast w latach 200-2016 i wykorzystano modelowanie narażenia ofiar na działanie drobnych cząstek stałych (PM2,5) uwalnianych przez pożary. W efekcie naukowcy doszli do wniosku, że z wpływem dymu pożarowego całą pewnością można powiązać 33 510 zgonów. Oszacowana liczba może być jednak mocno zaniżona, gdyż brano pod uwagę jedynie osoby, które zmarły w ciągu 3 dni od bezpośredniej ekspozycji na dym z pożaru. Tymczasem poważne konsekwencje zdrowotne z tym związane mogą pojawić się również później.
Czytaj więcej
Gigantyczne pożary, które od miesięcy szaleją w rosyjskiej tajdze, obróciły już w popiół terytorium równe powierzchni Grecji (131,9 tys. km kw), czterech Danii (43 tys. km kw) czy połowie Niemiec (357 tys. km kw). Jakucja stała się największym źródłem emisji gazów cieplarnianych na planecie.
Z badania wynika, że najwyższy odsetek zgonów związanych z PM2.5 uwolnionym przez pożary miała Gwatemala – 3,04 proc., a następnie Tajlandia, Paragwaj, Meksyk i Peru. Nieco zaskakujący jest niewielki odsetek w Stanach Zjednoczonych – 0,26 proc. oraz Grecji – 0,33 proc., z uwagi na niedawne groźne pożary, występujące w obu krajach. Analiza nie obejmuje też wielu krajów, regularnie nękanych przez zanieczyszczenie pożarami, takich jak Indonezja i Malezja. Tymczasem, jak podkreślają naukowcy, dla precyzyjnego wyniku badania istotne jest, aby monitorowanie PM2,5 było bardziej powszechne.
Ryzyko śmierci w wyniku dymu z pożaru różniło się w zależności od kraju, w zależności od tego, jak podatni są ludzie na zanieczyszczenie i jak sprawnie funkcjonowały lokalne systemy opieki zdrowotnej.
Czytaj więcej
Płonie Ameryka Północna, Syberia, Afryka i południe Europy. To najgorszy lipiec w historii pomiarów intensywności pożarów.