– Musimy zacząć od źródeł. A źródłem wody w Polsce jest opad, deszcz, a nie jej dopływ rzekami. W związku z tym istotą wszelkich działań, które powinniśmy prowadzić, jest zatrzymywanie opadu w miejscu, w którym spada on na ziemię. Jest to wbrew pozorom spójne działanie czy to w zakresie suszy, czy powodzi. To nie są problemy przeciwstawne – powiedział ekspert. – Gdy jednak ten opad przekształci się już w odpływ, czyli mamy wodę w rzece, już nie mówiąc o sytuacji, w której mamy ją w dolnych odcinkach rzek, Wisły czy Odry, zatrzymywanie odpływu nie ma już właściwie celu i niestety nie daje efektów ograniczenia powodzi. Jeżeli myślimy o celach przeciwdziałania suszy albo przeciwdziałania powodzi, musimy myśleć o źródłach problemów, a nie o zatrzymaniu wody, żeby nie wpłynęła do Bałtyku. A tak niestety można podejście oparte na dużej retencji w dolnych odcinkach rzek nazywać – podkreślił.
Zaznaczył przy tym także znaczenie skali działań związanych z retencjonowaniem wody.
– Jeżeli retencja, którą nazywamy małą, będzie powszechna, będzie następować rzeczywiście tam, gdzie spada deszcz – w miastach, na pojedynczych posesjach – to przez swoją powszechność stanie się dużą. A wtedy to, co nazywamy dużą retencją, o której była już mowa, okaże się retencją bardzo małą i bardzo lokalną. Fale powodziowe, które przepływają na dolnej Wiśle, mają objętości rzędu miliardów metrów sześciennych. Tymczasem w dużym zbiorniku na rzece zatrzymamy może miliony metrów sześciennych. Warto się więc zastanowić, czy ma sens wydawanie miliardów złotych po to, żeby zatrzymać niewielką część odpływającej wody, gdy tymczasem powódź jest o skalę większa, czyli w ogóle nie jesteśmy w stanie jej zahamować na dolnych odcinkach rzek. Lepiej wziąć te miliardy złotych i skierować je na z jednej strony zatrzymywanie wody tam, gdzie ona spada, na rozszczelnianie powierzchni miast – a więc usuwanie powierzchni już uszczelnionych, które powodują bardzo przyspieszony odpływ wód, a z drugiej strony na uniknięcie potencjalnych skutków zalań, ale w ten sposób, żeby – gdzie to możliwe – odsuwać się od rzek, zostawiając im miejsce – proponował Jacek Zalewski.
Okiem samorządowców
Z takim podejściem nie zgodził się Paweł Macha, burmistrz Kuźni Raciborskiej, gminy doświadczonej przez powodzie, także w 1997 r. Mówił też o spojrzeniu samorządowców na rzeki.
– Stanowią one z jednej strony zagrożenie, a z drugiej szansę dla rozwoju. Przez naszą gminę przepływa Odra i jej dopływ, rzeka Ruda. Odra wcześniej była przyczyną wielu dramatów ludzkich w związku z długoletnimi zaniedbaniami i brakiem jakichkolwiek inwestycji. Ta dwumiliardowa inwestycja, Zbiornik Racibórz, uratowała nas już w październiku ub.r. Zbiornik zdał egzamin. Dzisiaj śpimy bezpiecznie – mówił Paweł Macha. Dodał, że dziś gromadzimy wodę na południu Polski, gdyż płynąc na północ, w stronę morza, powoduje ona zwielokrotnione straty.
Paweł Macha przypomniał również, że gmina właśnie 1 lipca podpisała list intencyjny w sprawie budowy zbiornika wodnego w wielkim leju depresyjnym. Znajduje się on na terenie Parku Krajobrazowego Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich.