Jedna trzecia gatunków na Ziemi może wyginąć w perspektywie najbliższego półwiecza – dowodzą badacze z Arizona University w prognozie opublikowanej na łamach szacownego „Proceedings of the National Academy of Sciences". Ich studia objęły 538 gatunków i 581 lokalizacji na Ziemi. W niektórych lokalizacjach 40 proc. z gatunków zamrożonych wymarciem już zniknęło. Wymieranie już się zaczęło: nawet jeżeli ludzkość dotrzymałaby wszystkich zobowiązań związanych z powstrzymywaniem zmian klimatycznych oraz ochrony środowiska naturalnego, 20 proc. gatunków będzie skazanych na zagładę.
Podobne analizy naukowców mnożą się dziś jak grzyby po deszczu, co nie powinno nikogo specjalnie dziwić – w końcu przez ostatnie pięćdziesiąt lat cywilizacja zafundowała przyrodzie prawdziwą hekatombę: tylko populacja dzikich zwierząt zmniejszyła się (według World Wide Fund) o 68 proc. „Zmiany klimatyczne dotykają życia w skali globalnej, we wszystkich ekosystemach – ale w szczególny sposób przejawia się to na obszarach nieproporcjonalnie bogatych w biologiczną różnorodność i unikalność" – pisała grupa specjalistów z całego świata w omawianym już przez „Rzeczpospolitą" artykule „Endemizm podnosi ryzyko wpływu zmian klimatycznych na gatunki w obszarach szczególnie istotnych dla bioróżnorodności".
Ich wnioski odnosiły się przede wszystkim do gatunków występujących lokalnie, w określonych miejscach na Ziemi. Jak ostrzegają, gatunki endemiczne z wysp i więcej niż 80 proc. gatunków endemicznych z gór jest skazanych na wyginięcie, jeżeli wzrost globalnej temperatury przekroczy 3 stopnie Celsjusza w skali globu. Na liście są warany i żółwie z Galapagos, chińskie pandy czy legwany z Santa Fe. To także Europa bez pszczół (a przynajmniej ich europejskich odmian), najpiękniejszych gatunków motyli, łososi i dorszy, a w ślad za tym – ze znacznie przerzedzonym ptactwem. W Morzu Śródziemnym wymieranie dotknęłoby w tym scenariuszu 25 proc. podwodnego świata. W Polsce zniknęłyby np. kraski, tatrzański mniszek, wiechlina czy skalnica.
Machinę niekorzystnych zmian mogłaby zatrzymać góra pieniędzy. – Uratowanie bioróżnorodności to koszt rzędu 700 mld dol. rocznie – szacował Andrew Deutz, ekspert amerykańskiej organizacji The Nature Conservancy. – Musimy być bardziej kreatywni w generowaniu nowych funduszy na ochronę i przywracanie przyrody – apelował. Na wrześniowym Kongresie Światowej Unii Ochrony Przyrody postulowano, by co najmniej 10 proc. światowych inwestycji w popandemiczną odbudowę gospodarki służyło jednocześnie ochronie i odtwarzaniu środowiska naturalnego.
Szacunek zasobów własnych
Zastopowanie zmian wymagałoby też działania w ekspresowym tempie. – Jeśli mamy zabezpieczyć przyszłość życia na naszej planecie, musimy powstrzymać utratę bioróżnorodności do 2030 r. oraz osiągnąć odtwarzanie i odbudowę ekosystemów do 2050 r. – apelowali uczestnicy wspomnianego Kongresu. Podobnie definiuje swoje cele Unia Europejska: w dokumencie „Strategia na rzecz bioróżnorodności 2030 – przywracanie przyrody do naszego życia" Bruksela zakłada, że do połowy stulecia ekosystemy na jej terenie (i na całym świecie) zostaną odtworzone, będą odporne i odpowiednio chronione.