Polityczna biografia obecnego premiera Wielkiej Brytanii obfituje w paradoksy. Jednym z nich – choć może nie najbardziej spektakularnym – jest jego podejście do zmian klimatycznych i polityki ochrony środowiska. Jak kąśliwie wylicza magazyn „New Scientist”, jeszcze jako burmistrz Londynu Johnson doprowadził wręcz do skurczenia się miejskiej strefy płatnego wjazdu (Congestion Charge Zone), za to aktywnie promował jazdę na rowerze.
Czytaj też: Joe Biden: jaka będzie polityka klimatyczna prezydenta USA?
W wywiadach snuł wizje Londynu roku 2034 bez pojazdów napędzanych „brudnymi” paliwami, za to w parlamencie konsekwentnie głosował przeciw inicjatywom, mającym zapobiegać zmianom klimatycznym. Zimą 2013 roku, po obfitych opadach śniegu, prorokował, że Europę czeka „mała epoka lodowcowa”. – Cokolwiek dzieje się dziś z klimatem, nie ma to nic wspólnego z konwencjonalną doktryną zmian klimatu – pisał przeszło rok później w felietonie na łamach „Daily Telegraph”.
W kampanii, która miała doprowadzić Zjednoczone Królestwo do opuszczenia Unii Europejskiej, Johnson zwarł szeregi ze znanymi „sceptykami klimatycznymi”, m.in. Michaelem Govem i Nigelem Lawsonem. Gove zasłynął choćby z tego, że domagał się wycofania z programów nauczania w szkołach informacji o zmianach klimatycznych i prowadzących do nich działaniach człowieka. Przeszło rok temu kluczowe stanowiska w państwowych instytucjach przejęli kolejni politycy o podobnych poglądach: Jacob Rees-Mogg (przewodniczący Izby Gmin), Chris Heaton-Harris (minister stanu w departamencie transportu) czy Matt Hancock (minister zdrowia), wymieniając tych na co bardziej eksponowanych stanowiskach.
Wóz albo przewóz
O ironio, to właśnie gabinet w takim składzie może odpowiadać za zawarcie dosyć wyjątkowej umowy: liczącej 1255 stron CTA (Cooperation And Trade Agreement), określającej warunki dalszych relacji między Londynem a Unią Europejską.