Obyło się bez fanfar. Podpisana przez prezydenta w połowie kwietnia ustawa o szczególnych rozwiązaniach w zakresie przeciwdziałania wspieraniu agresji na Ukrainę oraz służących ochronie bezpieczeństwa narodowego wprowadza zakaz przywozu do Polski oraz tranzytu przez nasze terytorium węgla i koksu z Rosji i Białorusi. Po wprowadzeniu tych obostrzeń Gazprom zdecydował o odcięciu Polski od dostaw gazu. Lada chwila Bruksela może zadecydować o wprowadzeniu embarga na rosyjską ropę.
Oczywiście, możemy zastrzegać, że decyzje te odnoszą się tylko do surowców pochodzących z Rosji, że wprowadza się je w wyjątkowych wojennych okolicznościach, które – miejmy nadzieję – nie będą długotrwałe. Ale w ostatnich dekadach trudno było o bardziej naglące okoliczności i czynniki zachęcające do odejścia od paliw kopalnych. Europa staje bowiem przed trudnymi wyborami: drogi do zerwania z rosyjskimi surowcami wiodą bowiem nie tylko przez alternatywne dostawy, ale też przez technologie odnawialnych źródeł energii oraz skokowe podniesienie poziomu efektywności energetycznej.
W pogoni za alternatywami
Przyjrzyjmy się kluczowej, oczywistej opcji: znalezieniu alternatywnych dostawców. W przypadku węgla najwięksi globalni eksporterzy – którzy „nie są Rosją”, ani nie są pod jej bezpośrednią kontrolą (do Polski importowano w dużych ilościach również surowiec z Kazachstanu) – to państwa zlokalizowane w olbrzymich odległościach od Europy: Indonezja, Australia czy RPA. W tym gronie moglibyśmy liczyć zwłaszcza na węgiel australijski, trafiał do nas też surowiec z Afryki, ale trudno sobie wyobrazić, żeby ogromne ilości zużywanego w naszym kraju węgla sprowadzano na dłuższą metę drogą morską.
Wbrew nadziejom, nie uda się tego surowca zabezpieczyć własnymi siłami. Nie przypadkiem do Polski przywożono 9–10 mln ton węgla ze Wschodu (ok. piątej części zużywanego nad Wisłą wolumenu): tamtejszy surowiec cechowała wysoka kaloryczność i niski poziom zanieczyszczeń, a Rosjanie dodatkowo dotowali swój eksport, co uatrakcyjniało zakupy. – Decydują względy jakościowe, m.in. wysoka wartość opałowa przy niskiej zawartości siarki oraz popiołu. Dostępność węgla o takich parametrach na rynku krajowym jest ograniczona – dowodził w 2020 r. jeden z naszych koncernów energetycznych na stronach portalu WysokieNapiecie.pl. Tak, co więcej, polskie kopalnie rzadko dostarczają węgiel w dużych bryłach oraz rozmaite warianty węgla z przedrostkiem „eko-”, czyli najważniejsze paliwa z punktu widzenia ogrzewania domu (węglem ogrzewa się wciąż co trzecie gospodarstwo domowe w Polsce). Do tego w większości kopalni należałoby najpierw zainwestować w rozbudowę i przygotowanie do eksploatacji kolejnych złóż.
Nieco inny problem mamy z gazem. Kontrakt jamalski i tak wygasał jesienią br., a rząd od lat podkreślał, że nie będzie przedłużać tej umowy. Jej zamiennikiem mają być dostawy gazociągiem Baltic Pipe ze złóż norweskich. Mniej więcej uzupełnią one lukę. Problem pojawia się, gdy przypomnimy sobie, iż zużycie gazu w Polsce rośnie o ok. 1 mld m sześc. rocznie. Tę lukę trzeba będzie domykać zakupami LNG. Tu jednak możemy natrafić na trudności: zainteresowanie gazem skroplonym skokowo wzrosło i na rynku pozostało niewiele opcji, a dostawcy nie kwapią się do błyskawicznej rozbudowy wydobycia, przetwórstwa i transportu. Mało tego, coraz trudniej wynająć odpowiedni statek do przewozu LNG. Gdy za tym paliwem zacznie gonić cała Europa, sytuacja tylko się skomplikuje.