Po przegłosowanej w ubiegłym tygodniu rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie strategii bioróżnorodności, jak się wydaje, nie ma już odwrotu. Eurodeputowani nie tylko akceptują wizję nakreśloną w Brukseli, ale też chcą szybko wdrożyć ją w życie.
Strategia bioróżnorodności – adresująca przede wszystkim problemy związane ze znikaniem na masową skalę kolejnych gatunków – wpisuje się generalnie w koncepcję Europejskiego Zielonego Ładu oraz zapowiedzi podjęcia na rozmaitych frontach walki o zahamowanie zmian klimatycznych. Roli środowiska naturalnego w tym holistycznym programie nie trzeba chyba zbytnio tłumaczyć: obszary o dużych walorach przyrodniczych to przeważnie obszary zielone – płuca i serce każdego kontynentu, a w mniejszej skali każdego kraju.
Najważniejsze wyzwanie, jakie stawiają przed Europą jej przywódcy, to objęcie ochroną olbrzymich obszarów kontynentu. Rozmaite formy ochrony miałyby zostać zastosowane do 30 proc. terenów lądowych i 30 proc. obszarów wodnych na kontynencie. Z tego ścisłą ochroną Unia chciałaby objąć około 10 proc. swojego obszaru. Na listę takich miejsc obowiązkowo trafiłyby niedobitki lasów pierwotnych, jakie jeszcze pozostały w Europie, oraz starodrzewy. Dodatkowy element to podporządkowanie gospodarki leśnej unijnej strategii.
Obszar wielkości Chin
– Najważniejsze w tej strategii są dwie kwestie – tłumaczy w rozmowie z „Rzeczpospolitą” dr hab. inż. Zbigniew Karaczun, badacz Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego oraz ekspert Koalicji Klimatycznej. – Przede wszystkim zwrócenie uwagi na to, że musimy pozostawić naturze pewną część naszego terytorium, by rządziła się na niej sama. To może być trudne do zaakceptowania dla leśników: pozostawić część drzewostanów bez nasadzania, nie eksploatować, pogodzić się, że część drzew obumrze – wskazuje naukowiec.
Inna sprawa, że obumarłe drzewa są istotne z punktu widzenia bioróżnorodności: zmurszałe pnie są źródłem pożywienia i schronieniem dla wielu gatunków, które w starannie administrowanych zasobach leśnych z trudem znajdują siedliska.