Norweski zespół A-Ha, podbijający w latach 80. światowe listy przebojów wpadającą w ucho piosenką „Take on me”, chętnie podejmował inicjatywy ekologiczne. Jego członkowie w 1995 roku nawiązali współpracę z Fredericem Haugeem, liderem norweskiej grupy ekologicznej Bellona i postanowili wspólnie wypromować na norwerskim rynku innowacyjne wówczas samochody elektryczne.
Czytaj też: Europa chce latać ekologicznie. Nadchodzą czasy biokerosenu
Ich działalność doprowadziła do tego, że rząd Norwegii zaczął zachęcać obywateli do kupna pojazdów elektrycznych, motywując ich korzystną ulgą podatkową. Z czasem zadbano również o rozbudowę sieci stacji elektrycznego ładowania pojazdów. Nie ulega wątpliwości, że Norwegia dołożyła niemałą cegiełkę do promocji transportu elektrycznego na świecie i rozwoju wizji czystszego transportu.
Norwegia bardzo intensywnie energetykę pochodzącą ze źródeł odnawialnych, którą zasilany jest m.in. transport publiczny. Ale jest też naczelnym eksporterem paliw kopalnych – i nie zamierza tego zmieniać. A zatem wiele norweskich, zielonych inicjatyw jest finansowanych z pieniędzy pochodzących z wydobycia ropy naftowej.
Według urzędu statystycznego Norwegii w 2017 roku emisje krajowe wyniosły około 53 mln ton. Według raportu ONZ Emission Gap, emisje z ropy i gazu, które Norwegia sprzedała za granicę, wyniosły w tym samym roku około 470 milionów ton.
Jeśli Norwegia będzie kontynuować wiercenia zgodnie z planem według CICERO, norweskiego instytutu badań klimatycznych, całkowita emisja z jej złóż ropy i gazu wyniesie około 15 gigaton CO2. To pochłonęłoby 6,5% pozostałego budżetu węglowego dla całego świata.