Energia z wiatru jest dziś wręcz niezbędna, o czym przekonujemy się właśnie teraz, gdy Rosja wstrzymała dostawy gazu dla Polski – mówił swego czasu na antenie Programu 1 Polskiego Radia Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. Nawiązywał też do kluczowej dla branży strategii rządowej, czyli Polityki energetycznej Polski do 2040 r. (PEP2040), która zakłada, że potencjał „wiatrakowej” części rynku energetycznego sięgnie do końca dekady aż 50 GW mocy w produkcji energii elektrycznej. A docelowo, według szefa PSEW, farmy wiatrowe będą dostarczać połowę zużywanego nad Wisłą prądu.
Doświadczenia ostatnich miesięcy dobitnie pokazały, że uzależnienie od konwencjonalnych, kopalnych surowców energetycznych przynosi dosyć iluzoryczną stabilność. Jaskrawo widać to na rynku ropy naftowej, gazu czy węgla: nie ma pewności, czy uda się zapewnić alternatywne źródło dostaw.
Liberalizacja w procesie
Te zawirowania na rynkach surowcowych oznaczają, nomen omen, wiatr w żagle branży OZE. Po kilku latach zastoju na rynku lądowych farm wiatrowych pojawiła się szansa na poluzowanie krępujących go regulacji, czyli liberalizację tzw. ustawy odległościowej. Zawiera ona tzw. regułę 10H, czyli zastrzeżenie, że turbinę można wybudować tylko w takim miejscu, w którym od najbliższych zabudowań będzie dzielić ją dziesięciokrotność jej wysokości.
Biorąc pod uwagę standardy tego rynku, oznaczało to zazwyczaj od 1,5 do 2 km odległości od jakiegokolwiek budynku. Według ośrodka badawczego Instrat wymogi reguły 10H spełniało zaledwie 0,3 proc. powierzchni Polski. W efekcie, komu udało się uzyskać pozwolenie przed 2016 r., kiedy to ustawa odległościowa weszła w życie, ten zdołał wybudować instalacje. Ale na tym koniec: od sześciu lat energetyka wiatrowa rozwija się tylko w części offshore. I akurat ten segment rynku jasno pokazuje potencjał całej „wiatrowej” części branży odnawialnych źródeł energii: nie dość, że w opracowanym przez PSEW scenariuszu dynamicznego rozwoju w ciągu dekady możemy generować 8 GW, a do 2040 r. – 17 GW, to jeszcze budowa wiatraków na morzu jest inwestycją, której przygotowanie do działania trwa zaledwie trzy lata.
Nic zatem dziwnego, że świadomość potencjalnych korzyści z rozwoju tego rynku – albo strat wynikających z kurczowego trzymania się konwencjonalnych źródeł energii – zaczyna przemawiać do wyobraźni decydentów. Od dobrych kilkunastu tygodni projekt nowelizacji ustawy odległościowej jest z odnowionym impetem promowany przez resort klimatu i środowiska. Choć samego dokumentu w jego ostatecznej wersji jeszcze nie znajdziemy (przeszło rok temu projekt wszedł do konsultacji, lecz od tamtej pory eksperci resortu wprowadzali do niego kolejne zmiany), to znamy propozycje najważniejszych zawartych w nim zmian.