Zrozumienie, że reakcje łańcuchowe doprowadzą do przekroczenia punktów krytycznych. Że po tym temperatura będzie rosnąć nawet bez naszego udziału. To wtedy przyjąłem perspektywę, że albo zmobilizujemy się bardzo mocno i może uda nam się nie spaść w przepaść, albo z całą pewnością runiemy, zabierając za sobą wszystko, co istnieje.
Zorientowałem się, że mamy wszystko do stracenia. Bezpieczeństwo, ład społeczny czy komfort myślenia o rzeczach wznioślejszych niż przetrwanie. Czas się dramatycznie kurczy, ale to nie zwiększa moich chęci, to mnie przymusza do działania. To sprawia, że nie mogę nawet rozważać wycofania się.
Szczerze mówiąc nie chciałbym robić aktywizmu. Zostałem do tego zmuszony. Wiem, że gdybym teraz przestał, to konieczne zmiany społeczno-gospodarcze nie wydarzą się. Władza dalej będzie mydlić oczy pozorowanymi działaniami, a media wciąż nie będą konfrontować jej słów z rzeczywistością. Myślę, że nasze pokolenie stało się zakładnikiem tych klimatycznych przestępców.
To moje pokolenie otrząsnęło klasę polityczną z marazmu, ale zrobiliśmy to nie z pragnienia bycia rozpoznawalnym, tylko z konieczności. Od 2 lat działam dlatego, że muszę.
Dla wielu osób ten temat nie jest na liście priorytetów. Są wciąż tacy, którzy nawet nie mieli okazji o nim usłyszeć. Z jednej strony czuję się z tym podle, że sam dowiedziałem się tak późno, wszak naukowcy ostrzegali przed konsekwencjami wzrostu temperatury już od lat 70. XX wieku. Wyobrażam sobie, o ile mniej naglące byłoby działanie, gdybyśmy – całe moje pokolenie aktywistów i aktywistek – urodziło się 15 lat wcześniej i zaczęło domagać się koniecznej zmiany systemowej już wtedy. Bez obezwładniającej presji czasu. Bez przerażającej perspektywy rychłego przekroczenia planetarnych punktów krytycznych. Tymczasem zostały nam miesiące, aby rozpocząć proces gwałtownej redukcji emisji gazów cieplarnianych.