Do prawidłowego funkcjonowania elektrowni każdego typu potrzebne jest jej chłodzenie. Znacznie ciężej to osiągnąć w trakcie fal upałów czy podczas suszy – a będzie jeszcze gorzej, wraz ze wzrostem globalnej temperatury i coraz częstszym występowaniem anomalii pogodowych. Problem z chłodzeniem elektrowni wymusza ograniczenie jej funkcjonowania, czyli zmniejszenie produkcji energii elektrycznej. Z reguły dzieje się to, gdy występuje wyjątkowe zapotrzebowanie na energię, wywołane koniecznością np. nieprzerwanej pracy klimatyzacji w czasie fali upałów.
Czytaj też: Po zamknięciu elektrowni system stabilizować będą superbaterie
W 2019 roku z powodu wyjątkowo wysokich temperatur, elektrownie jądrowe we Francji i Niemczech musiały zostać czasowo wyłączone.
W elektrowniach cieplnych jedynie 30-50% energii zmagazynowanej w węglu, gazie lub paliwie jądrowym jest wykorzystywane do wytwarzania energii elektrycznej. Reszta energii jest rozpraszana w postaci ciepła – i to w dużych ilościach.
Artykuł opublikowany niedawno w Environmental Research Letters sugeruje, że we wciąż ocieplającym się świecie, możemy w ciągu najbliższych kilku dekad stanąć przed koniecznością wybudowania setek nowych elektrowni, żeby utrzymać poziom generowanej energii elektrycznej. Wiąże się to jednak z dodatkowymi ilościami ciepła odpadowego, a przez ocieplanie się klimatu, systemy odprowadzania ciepła tracą na wydajności. Sektor elektroenergetyczny stanowi więc przyczynę zmian klimatycznych, ale jednocześnie pada ich ofiarą.
Istnieje jednak opcja bardziej przyjazna dla środowiska – skupienie się na technologiach, takich jak energia słoneczna i wiatrowa, które wytwarzają mniej emisji, zużywają mniej wody i są mniej podatne na upały. To najbardziej korzystna alternatywa, która ma szansę faktycznie przerwać błędne koło generowania zbędnego ciepła. Albo postawimy na rozwój energetyki słonecznej i wiatrowej, albo zapędzimy się w kozi róg, budując kolejne, coraz mniej wydajne elektrownie.