Najzimniejsze miejsce na planecie, Antarktyda, to nie miejsce dla zmarzluchów – to rzecz jasna. A jednak tam padł w tym roku rekord skoku temperatur: zwykle w marcu było tam niemal 50 stopni na minusie, w tym roku słupek rtęci spadł do okolic minus 10. 39-stopniowy skok temperatur przebił się do serwisów informacyjnych na świecie, ale nie wzbudził większego zainteresowania. W końcu gorąco mogło się zrobić głównie pingwinom i fokom.
Wraz z listopadem do Polski przyszły pierwsze mrozy i śniegi. Wyobraźmy sobie zatem, że nie mamy minus czy plus dwóch stopni – lecz około 40 na plusie. I te listopadowe 40 stopni to ulga o 20–30 stopni w stosunku do tego, czego doświadczyliśmy latem. To oznacza, że w listopadzie możemy nieśmiało zacząć wychodzić na zewnątrz: mózg gotuje się od 39,9 stopnia Celsjusza, reszta ciała wytrzyma pewnie z 10 stopni więcej, byleby ekspozycja nie była długa.
Zmiany klimatyczne nie przyjdą jednak do nas z dnia na dzień, jak na Antarktydzie. One skradają się, rok po roku bijąc małe rekordy: o stopień więcej, półtora, dwa czy – jak w tym roku miejscami – trzy. W tym roku statystycznie co trzeciego dnia średnia temperatur na globie była wyższa niż 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do czasów przed epoką przemysłową. To kolejny rekord pokazujący, że przebicie progu bezpieczeństwa wyznaczonego przez naukowców jest bliskie.
Za tym progiem drastycznie rośnie ryzyko, że procesy naturalne wymkną się spod jakiejkowiek kontroli: unieruchomione pod lodowymi pokrywami Syberii czy biegunów gazy wydostaną się do atmosfery, podnosząc temperatury w tempie skokowym; susze dopadną tereny zielone, które pochłaniały choć trochę dwutlenku węgla z tego, co zdążyliśmy wyemitować; gwałtowne zjawiska pogodowe będą pustoszyć odludzia i metropolie; będą znikać kolejne gatunki roślin, owadów i zwierząt, które utrzymywały ekosystemy w równowadze.
O ironio, niewiele wskazuje na to, by ten scenariusz wzruszał liderów świata. Jedno mocarstwo otwarcie wzrusza ramionami, domagając się pełnego otwarcia na swoje kopaliny. Drugie sadzi lasy i stawia wiatraki, ale nie ustąpi ani o krok w sprawie ograniczenia potężnych chmur emitowanych gazów cieplarnianych, bo zaszkodziłoby to jego – rozwijającej się wszakże – gospodarce. Trzecie mocarstwo pewnie przyhamuje przemiany, bo obecna ekipa mogłaby przegrać kolejne wybory ze zwolennikami wyrzeczenia się wyrzeczeń. W kolejnym za plecami postępowych polityków kłębi się tłum lobbystów i zwykłych ludzi, którzy sarkają na „modę na ekologizm i zrównoważenie”, powtarzają, że planeta sama przecież emituje CO2 i że naukowcy „nie są zgodni” co do charakteru i szkodliwości tych zmian.