Gdy mowa o kolejnych szczytach klimatycznych, najczęściej słyszy się pomstowania, że to kolejne – tym razem pseudoekologiczne – targowisko próżności. Politycy reprezentujący mocarstwa zwykle zachowują się tam powściągliwie, ci pomniejsi – rywalizują na patetyczne przemówienia, naukowcy snują wizje Apokalipsy, menedżerowie globalnych koncernów składają mało zobowiązujące obietnice, eksperci spierają się o poszczególne słowa w oficjalnych komunikatach – aby tylko nie było konkretów, z których państwa i firmy mogłyby zostać wkrótce rozliczone. Wszystko dla wielu z abstrakcyjną perspektywą kilkudziesięciu lat.
Z drugiej jednak strony, kolejne konferencje oznaczane akronimem COP są dobrym miernikiem nastrojów. Bo też nie konkretami należy mierzyć ich konsekwencje, choć naukowcy i ekolodzy powitaliby je z radością, lecz raczej – nomen omen – atmosferą. To tu padają deklaracje, które sygnalizują rodzące się sojusze na globalnej scenie, zwroty w polityce wewnętrznej lub ich brak, nowe trendy w gospodarce.
Oczywiście delegaci z 200 krajów będą musieli też zaraportować, co konkretnie w ciągu ostatnich 12 miesięcy zrobili na rzecz ratowania klimatu i hamowania zachodzących w nim zmian. Dokonywanie tych podsumowań może być w tym roku szczególnie trudne, gdyż mamy za sobą dramatyczny rok: padły kolejne rekordy wysokości temperatur, kilka regionów świata zostało nimi tragicznie doświadczonych, inne zaczynają odczuwać presję. Badania opinii publicznej – tam, gdzie są prowadzone – zwykle pokazują, że działania polityków są coraz baczniej obserwowane. Upały, kataklizmy i degradacja środowiska naturalnego przekładają się niemal wprost na kondycję gospodarek i społeczeństw, nadmiarowe zgony, migracje, konflikty wewnętrzne i międzypaństwowe.
Kluczowi uczestnicy COP28 wydają się zgadzać co do jednego: warto rozwijać OZE
Pytanie zatem, na ile w tym roku akcenty przesuną się z partykularnych interesów i recept formułowanych zgodnie z interesami poszczególnych państw czy ich bloków na rzecz współdziałania. Rok temu rozmowy toczyły się w cieniu rosyjskiej agresji na Ukrainę, a choć dziś wojna ta nieco spowszedniała, to przecież wciąż się toczy. A nowe linie podziałów rodzą się wokół konfliktu bliskowschodniego.