„Już dziś czwarta część światowej populacji nie ma dostępu do wody zdatnej do picia, a blisko połowa nie ma dostępu do wody sanitarnej. W większości regionów niedobór wody oznacza niedobór żywności oraz czasy, gdy rośnie częstotliwość i dotkliwość susz czy powodzi” – wynika z opublikowanych w połowie lutego szacunków ekspertów Morgan Stanley. – „Do 2030 roku różnica między globalnym zapotrzebowaniem a dostawami świeżej wody może osiągnąć 40 proc. Kryzys klimatyczny, wzrost populacji i transformacja do czystych źródeł energii będzie podnosić deficyt jeszcze bardziej”.
W podobny sposób sytuację opisują naukowcy z Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych ONZ. W ich ostatnim raporcie jasno napisano, że dostępność do wody i związane z tym problemy będą rosnąć – nie tylko w perspektywie długoterminowej, ale też średniookresowej. Przy globalnym wzroście temperatur o 2 stopnie Celsjusza zniknie choćby 20 proc. roztopów, co siłą rzeczy natychmiast przełoży się zarówno na stan rzek i wód gruntowych, a zatem – na rolnictwo i dostępność żywności, hydroenergetykę będącą nierzadko ważnym elementem miksu energetycznego państw, czy los całych miejscowości.
Od suszy do rewolucji
Wszystko to nie pozostanie bez wpływu na światową gospodarkę. „Do 2050 r. niedobory mogą w pewnych regionach świata obniżyć wzrost PKB o 11,5 proc.” – twierdzi Bank Światowy. – Globalny krajobraz wodny musi się zmienić – apeluje z kolei Jessica Alsford, współodpowiedzialna za cytowane wyżej badania Morgan Stanley. Zdaniem jej zespołu to woda będzie surowcem o największym potencjalnym wpływie na zrównoważony rozwój poszczególnych krajów.
Wiadomo powszechnie, że człowiek może wytrzymać pewien okres bez jedzenia. Bez wody wytrzyma zaledwie kilka dni, w najlepszym przypadku – przy silnym organizmie oraz relatywnie umiarkowanych okolicznościach atmosferycznych – tydzień. Gospodarka może ma większą wytrzymałość, ale też wraca do normalności po załamaniu znacznie dłużej niż odwodniony człowiek. I nietrudno o przykłady, że może to graniczyć z niemożliwym.