Nasza rosnąca troska o klimat i środowisko zostały już dawno przez rynek dostrzeżone, docenione i spieniężone. Efektem ubocznym, który wymknął się spod kontroli, jest dziś wszechobecny greenwashing, czyli zalew usług i produktów green, eko, bio, zeroemisyjnych, neutralnych klimatycznie, świstaków lubiących wiatraki, węgla kamiennego zwanego przekornie „ekogroszkiem” i innych, oferowanych często przez podmioty, których zaangażowanie w zrównoważony rozwój jest, po bliższym przyjrzeniu się, nazwijmy to: umiarkowane.
Czytaj więcej
Klienci są coraz bardziej świadomi zmian klimatu. Domagają się produktów, które powstają w sposób...
Popularny greenwashing
Dlaczego zjawisko to jest tak powszechne? Zdania są podzielone, a w każdym tkwi ziarno prawdy: bo to działa, jest tańsze niż wieloletnie i kosztowne strategie, bo inni (czyt. konkurencja) tak robią i poprawiają sobie sprzedaż, wreszcie: bo to łatwe, szybkie i stosunkowo bezpieczne. Było zaledwie kilka spektakularnych kryzysów eko-wizerunkowych, ale generalnie ryzyko poniesienia kosztów tej cynicznej działalności pozostawało dotychczas stosunkowo niewielkie.
Czy zatem na wszechobecny greenwashing jesteśmy skazani? Trudno przewidzieć, ale jedno jest pewne – sytuacja się zmieni, bo zmienią się wreszcie reguły tej gry.
Unia Europejska mówi dość
- Tym razem nie chodzi o wyedukowanie i wyposażenie konsumentów w lepsze narzędzia do prześwietlania i nagłaśniania ekościemy. I tak są w tym coraz lepsi. To Unia Europejska dostrzegła problem i powiedziała „dość”. Nadchodzą całkiem kompleksowe zmiany prawne i to nie jeden akt, ale cała triada dyrektyw, które – według niektórych – mają szansę być „game changerem” i przewartościować wspomnianą wyżej analizę ryzyka – mówi Jan Ruszkowski, ekspert Lewiatana.