Materiał powstał we współpracy z Polskim Związkiem Łowieckim
Każdy z nas zapewne słyszał o historii królików sprowadzonych do Australii, które stały się tam prawdziwą plagą, zagrażając rodzimym gatunkom i doprowadzając do katastrofy ekologicznej. Inny przykład to ślimak olbrzymi. Człowiek rozwiózł go z Afryki Wschodniej po całym świecie jako zwierzątko domowe i przysmak kulinarny. Skutki? Nie tylko zniszczone ogrody i uprawy – te niegroźne z pozoru zwierzątka przenoszą bowiem niebezpieczne ludzkie patogeny wywołujące zapalenie opon mózgowych.
Zwierzęta te są przykładami gatunków wyglądających zupełnie niewinnie, które jednak przeniesione do innego środowiska poczyniły w nim ogromne szkody. Podobna historia ma miejsce obecnie w Europie, także w Polsce, a jest związana z… szopem praczem. To pozornie wesoły, budzący sympatię zwierzak, przypominający maskotkę czy kojarzący się z kreskówkami. Wizerunek sympatycznego zwierzęcia, utrwalony w kulturze popularnej – np. disneyowski szop pracz Meeko, przyjaciel Pocahontas – skutecznie maskuje jego niszczycielski wpływ na bioróżnorodność.
Jak informuje Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska (GDOŚ) „szop pracz należy do inwazyjnych gatunków obcych (IGO), które stanowią jedno z największych zagrożeń dla rodzimej różnorodności biologicznej. Jednak brak wiedzy w tym zakresie i pozornie przyjazny wizerunek zwierzęcia sprawia, że w kulturze masowej traktowany jest jak maskotka. A to fałszywy obraz”.
Skala rozprzestrzeniania się szopa pracza w Europie budzi uzasadniony niepokój. Szacuje się, że w Niemczech jego populacja przekracza już 1,5 mln osobników. W niektórych regionach gatunek ten doprowadził do spadku liczebności ptaków leśnych nawet o 50 proc. Podobny scenariusz obserwowany jest w Polsce – szczególnie w województwach zachodnich. Zwierzęta te praktycznie nie mają naturalnych wrogów, co pozwala im ekspansywnie zdobywać kolejne tereny. Dziś występuje niemal w całym kraju.
Największe zagęszczenia szopa pracza odnotowano w sąsiedztwie obszarów Natura 2000, takich jak Ujście Warty, Puszcza Notecka, Dolina Odry, Torfowisko Chłopiny, Jeziora Pszczewskie. – W jednym tylko obwodzie łowieckim zlokalizowano 178 osobników na obszarze 150 ha lasu. To wartość skrajnie alarmująca – zwraca uwagę Jacek Banaszek, łowczy okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego z Zielonej Góry.
Co gorsza, drapieżnik ten rozmnaża się błyskawicznie – samica może rocznie wydać na świat sześć młodych, a co za tym idzie populacja podwaja się co dwa lata. Szopy polują nocą, wyjadają ptasie jaja i pisklęta, niszczą gniazda w dziuplach i budkach. Atakują gatunki podlegające ścisłej ochronie, jak nurogęś, gągoł czy żółw błotny.
Jednocześnie dr Sylwia Andrzejczak-Grządko z Uniwersytetu Zielonogórskiego podkreśla, że szop pracz jest mało płochliwy, dlatego coraz chętniej zasiedla także tereny zurbanizowane. Niesie to ze sobą kolejne zagrożenie: dla zdrowia ludzi. Jak bowiem przestrzega GDOŚ, szopy pracze to nosiciele wielu patogenów i pasożytów, m.in. świerzbu, tasiemca bąblowca, włośnia, wścieklizny czy glisty szopiej, która może spowodować u człowieka ciężkie kalectwo, a nawet śmierć.
Eksperci są zgodni, że jedyną formą ochrony przed tym drapieżcą jest jego eliminacja ze środowiska. A jedynymi osobami, które mogą tego skutecznie dokonać – i już to zresztą robią – są myśliwi. – W samym tylko okręgu zielonogórskim w ciągu trzech ostatnich sezonów łowieckich odstrzelono ponad 7,6 tys. szopów praczy, a w Gorzowie Wlkp. ponad 3 tys. – mówi Jacek Banaszek, łowczy okręgowy z Zielonej Góry.
W opinii Polaków myśliwi odgrywają ważną rolę w ochronie zdrowia publicznego i środowiska naturalnego. Z badania PBS przeprowadzonego w marcu br. wynika, że 59 proc. respondentów uznaje odstrzał gatunków inwazyjnych za uzasadniony, a 62 proc. dostrzega, że kontrola ich populacji przyczynia się do ochrony bioróżnorodności. Tyle samo, czyli 62 proc. badanych, uważa również, że działania myśliwych przyczyniają się do ograniczenia ryzyka rozprzestrzeniania się chorób odzwierzęcych. Zdecydowana większość respondentów (78 proc.) uważa, że myśliwi powinni wspierać poprzez współpracę instytucje ochrony zdrowia publicznego w tym zakresie.
Trzeba pamiętać, że walka z szopami oznacza także koszty. W Niemczech na kontrolę ich populacji przeznaczane są rocznie miliony euro. W Polsce – choć działania te są na wcześniejszym etapie – niektóre województwa przeznaczają na ten cel setki tysięcy złotych. Bez profesjonalnego zaangażowania myśliwych skuteczność tych nakładów byłaby wątpliwa.
Warto wspomnieć o jeszcze jednej kwestii: w internecie pojawiają się zbiórki pieniędzy na ratowanie szopów. – Niestety to przykłady bambinizmu – emocjonalnej naiwności, która zagraża realnej ochronie przyrody. Przedstawianie szopa pracza jako „ofiary” to świadome sianie dezinformacji, która może mieć poważne konsekwencje dla przyrody, zdrowia i bezpieczeństwa ludzi – przestrzega dr inż. Bartosz Krąkowski z Komisji Naukowej Naczelnej Rady Łowieckiej.
Materiał powstał we współpracy z Polskim Związkiem Łowieckim