Władimir Putin w 2003 roku stwierdził: „Wzrost [globalnej temperatury] o dwa lub trzy stopnie nie byłby taki zły dla kraju północnego, jakim jest Rosja. Moglibyśmy wydawać mniej na futra, a zbiory zbóż wzrosłyby”.
Z kolei podczas konferencji energetycznej w Moskwie w 2019 roku oświadczył, że „nikt nie zna przyczyn zmian klimatu na świecie”, choć konsensus w tej kwestii od lat obowiązuje wśród naukowców, również rosyjskich.
W czerwcu 2021 roku, podczas Forum Ekonomicznego w Petersburgu przekonywał, że redukcja emisji CO2 nie jest konieczna, gdyż rosyjskie lasy mają zdolność do ich pochłaniania. Ta deklaracja również okazała się daleka od prawdy – według ekspertów, cytowanych przez „The Moscow Times”, w ciągu kolejnej dekady rosyjskie lasy mogą stać się kolejnym źródłem emisji CO2, z uwagi na wycinanie cennych przyrodniczo fragmentów oraz coraz częstsze i bardziej rozległe pożary. Co więcej, topnienie wiecznej zmarzliny może doprowadzić do uwolnienia ogromnych ilości metanu, który dodatkowo przyspieszy wzrost globalnej temperatury.
Klimat: Waszyngton i Moskwa zaczynają mówić jednym głosem
Putin często krytykował również odnawialne źródła energii – w 2019 roku stwierdził, że funkcjonowanie turbin wiatrowych szkodzi dzikim zwierzętom, zwłaszcza ptakom, oraz przyczynia się do wychodzenia robaków z gleby. Topnienie lodu arktycznego uznał z kolei za szansę na stworzenie nowych szlaków żeglugowych oraz odwiertów ropy naftowej.
Niemal identyczną narrację od lat prezentuje Donald Trump, który w 2012 roku przekonywał na Twitterze (obecnie X), że globalne ocieplenie to koncepcja stworzona przez Chiny, aby osłabić konkurencyjność amerykańskiej produkcji. Choć później tłumaczył, że wpis miał być żartem, przez całą pierwszą kadencję swojej prezydentury prezentował podobne poglądy. W 2018 roku stwierdził, że „nie wierzy” w Krajową Ocenę Klimatyczną Stanów Zjednoczonych, przygotowaną przez 13 federalnych agencji, ostrzegającą przed poważnymi szkodami gospodarczymi spowodowanymi przez zmianę klimatu.