Konsekwencje rosyjskiej inwazji na Ukrainę uruchomiły intensywne poszukiwania alternatywnych źródeł energii. Z wielką szkodą dla środowiska na razie niestety wygrywa węgiel kamienny, z którym przeprosiły się także kraje, które wcześniej postanowiły się z nim pożegnać. Ale są i inne pomysły, które dodatkowo mają pomóc w walce z ociepleniem klimatu.
Europa niezależna
Przy ambitnych celach, jakim jest z pewnością definitywne odejście od importu rosyjskiego gazu, ropy i węgla do roku 2027, rola energii odnawialnej w europejskim miksie energetycznym z pewnością wzrośnie. Plany dla wiatrowni i fotowoltaiki są jasne. Pozostaje energia nuklearna, w której Europa chce postawić na małe elektrownie, oraz energia z wody. Obydwa te źródła mają tyle samo zwolenników, co i krytyków. I w obu przypadkach zwolennicy mieszkają zazwyczaj daleko od tych elektrowni. Nie mówiąc już o tym, że największe możliwości inwestowania w hydroelektrownie są w Azji, konkretnie w Chinach oraz w Afryce. A to Europa w tej chwili znalazła się w sytuacji bez wyjścia i przed koniecznością uniezależnienia się od rosyjskich surowców energetycznych.
Zwolennikiem elektrowni napędzanych wodą jest Międzynarodowa Agencja Energii (MAE), która wychodzi z założenia, że produkcja energii z wody będzie kluczowa przy próbach powstrzymania ocieplenia klimatu. W raporcie opublikowanym w 2021 roku MAE wskazuje, że do roku 2050 powinna być ona podwojona. Łatwiej wskazać, niż to zrobić, bo w tej chwili wiadomo, że w planowanych inwestycjach wartych bilion dolarów podaż mocy z tego źródła wyniesie jedynie 500 GW, czyli obecną produkcję zwiększy jedynie o 38 proc.
Błędy przy inwestycjach
Pierwsza elektrownia wodna powstała w roku 1882 na rzece Fox w stanie Wisconsin w USA. Dystrybutorzy energii na całym świecie zaczęli się wtedy gorączkowo rozglądać, gdzie można by wybudować kolejne. Warunkiem było to, by strumień wody był wystarczająco silny, by poruszyć turbiny. 140 lat później nadal trwają poszukiwania takich miejsc, a do warunków, jakie muszą spełniać, dodano kolejny: muszą być bezpieczne dla otoczenia. Stąd coraz więcej inwestycji jest w Himalajach, a poszukiwacze wartkiej wody zapuszczają się coraz głębiej w amazońskie lasy deszczowe. W tych regionach najczęściej nie ma pieniędzy na to, aby zbudować hydroelektrownie, ich konstrukcja ciągnie się latami i najczęściej cały projekt kosztuje znacznie więcej, niż wynosił pierwotny budżet.
Kolejny problem jest taki, że tamy na rzekach budowane są bez brania pod uwagę wpływu projektów na środowisko, gdzie zakłada się, że opady będą znacznie większe, niż są w rzeczywistości, nie mówiąc już o tym, że mało kto wtedy myśli o potencjalnej erozji, obsunięciach gruntu, a w efekcie katastrofach, które zagrażają okolicznym mieszkańcom i budowniczym pracującym przy takich projektach.