– Mobilizujący dla Kowalskiego, aby retencjonował wodę tam, gdzie spada, czyli na swoim gruncie, oprócz zachęt, takich programów jak „Moja woda” i szeregu pakietów, które oferują samorządy, jest obowiązująca opłata od utraconej retencji. Dotyczy ona terenów powyżej 3,5 tys. mkw., na których powyżej 70 proc. powierzchni działki jest uszczelnione, zabetonowane czy zabudowane. Aktualnie pięć resortów opracowuje ustawę przeciwsuszową, bardzo ważną także z punktu widzenia gospodarowania wodą opadową. Według jej założeń właściciele wszystkich działek powyżej 600 mkw., które będą zabudowane powyżej połowy swojej powierzchni, będą uiszczali opłatę z tytułu utraconej retencji. Co ważne, będzie zmniejszana w zależności od tego, ile procent wody opadowej właściciel nieruchomości będzie mógł przechwycić. Podsumowując, będziemy mieli z jednej strony widmo opłaty od betonozy, ale z drugiej rozwiązania wskazujące, jak zmniejszyć wielkość tej opłaty i działać na rzecz retencji deszczówki, a jednocześnie zachowywania i odtwarzania powierzchni biologicznie czynnych – mówiła Joanna Sasal.
Do wspomnianych prac nad ustawą przeciwsuszową nawiązał Michał Kurtyka. Jego zdaniem wspominana wielokrotnie w dyskusji retencja nazywana małą na niskim poziomie czy rozproszoną jest kluczowa.
– Ja bym to nazwał myśleniem pragmatycznym, zdroworozsądkowym, gospodarskim, lokalnym. Dlatego że zjawiska, o których mówimy – krótkotrwałe, ale bardzo silne deszcze czy też fale upałów – nasilają się, ale różnią od wielkich powodzi, które dotykają cały kraj. To są obecnie stosunkowo rzadsze wydarzenia, dla których adekwatnym rozwiązaniem może być wielka retencja. Natomiast coraz więcej tych zjawisk ma charakter lokalny i musimy mieć na nie lokalną odpowiedź. Musimy nauczyć się myśleć o problemie bilansu wodnego, zarządzania wodą w kontekście gminy, a nie całego kraju. Tego typu myślenie przedstawiliśmy Ministerstwu Infrastruktury, partnerowi, z którym dyskutujemy na temat ustawy suszowej. Chcielibyśmy, by weszła ona w życie jak najszybciej. Zaproponowaliśmy również, żeby pomyśleć o interaktywnym wskaźniku, który nazwaliśmy „suszonym”, ale fundamentalnie dotyczy on w ogóle bilansu wodnego, który byłby liczony na poziomie gminy – zapowiedział minister klimatu i środowiska.
Piotr Dańczuk pełnomocnik Uponor Infra ds. kluczowych projektów
Istnieje coraz większa zgoda co do tego, że lokalna zdolność retencyjna – a więc skuteczność w zatrzymywaniu i gromadzeniu wody deszczowej w miejscu opadu – jest sprawą kluczową dla poprawy bilansu wodnego w Polsce i przeciwdziałania fatalnym w skutkach ekstremalnym zjawiskom pogodowym, tj. deszczom nawalnym i suszom. W tym kontekście cieszy popularność programu „Moja woda”, oferującego dofinansowanie zbiorników retencyjnych i instalacji przy budynkach jednorodzinnych. Cieszy również rosnąca świadomość Polaków co do korzyści z „łapania” deszczówki oraz coraz to nowsze pomysły i inicjatywy lokalne jej gromadzenia i wykorzystania. Warto podkreślić, że każde tego typu działanie ma sens, ponieważ przyczynia się do oszczędzania wody wodociągowej i odciążania lokalnego systemu kanalizacji. Dramatyczne skutki przeciążenia istniejących sieci kanalizacyjnych i ich nieprzystosowania do wyzwań wynikających ze zmian klimatu obserwowaliśmy tego lata w wielu miejscach Polski. Choć retencja przydomowa jest nieodzowna do poprawy szeroko rozumianej retencji lokalnej, jest tylko jednym z jej elementów. Pozostałe to różnej skali inwestycje, począwszy od mniejszych i większych projektów z zakresu zielono-niebieskiej infrastruktury, przez modernizację sieci kanalizacyjnych, po doposażanie ich w podziemne zbiorniki retencyjne zdolne zebrać duże ilości wód opadowych, spływających m.in. z powierzchni uszczelnionych podczas nawałnic. Ważną rolę do spełnienia mają samorządy, najlepiej zorientowane w wyzwaniach i potrzebach związanych z gospodarką wodną na swoich terenach. Wspierane przez rząd – zarówno od strony organizacyjnej, jak i finansowej – powinny dążyć do wypracowania kompleksowych planów rozwoju retencji lokalnej. Wielu włodarzy już teraz energicznie działa na rzecz „odbetonowania” swoich rynków i ulic, realizując projekty z zakresu zielono-niebieskiej infrastruktury czy inwestując w podziemne zbiorniki retencyjne, aby przeciwdziałać podtopieniom. Przykładowo w Mielcu została zrealizowana z pomocą środków unijnych największa w historii miasta tego typu inwestycja, polegająca na zabudowie baterii podziemnych zbiorników retencyjnych PEHD o łącznej pojemności ponad 4 tys. m sześc., których dostawcą była firma Uponor Infra. Zbiorniki pomogą nie tylko zapobiegać cyklicznym podtopieniom w centrum miasta, ale również pozwolą zgromadzić znaczne ilości deszczówki do późniejszego wykorzystania, np. podlewania zieleni miejskiej czy mycia ulic, zamiast kosztownej wody wodociągowej. Jeśli chodzi o małą retencję, do zagospodarowania pozostają na pewno domy wielorodzinne i osiedla, zamieszkiwane przez tysiące osób, których nie obejmuje w obecnym kształcie program „Moja woda”. Tutaj ważna jest także edukacja, która powinna się zaczynać na poziomie szkoły podstawowej, jak oszczędzać wodę, ewentualnie wielokrotnie wykorzystywać ją w obrębie gospodarstwa domowego. Potrzebne są też rozwiązania systemowe, które pozwolą zarządzać deszczówką w miejscu opadu, a nie pozbywać się jej jak najszybciej. Warto przywołać przykład sektora przemysłowego, gdzie coraz częściej uwzględnia się systemy retencyjne przy projektowaniu nowych obiektów z myślą o wykorzystaniu gromadzonej w ten sposób wody. Być może takie dobre praktyki warto promować w obszarze budownictwa mieszkaniowego. Programy retencyjne dla budynków wielorodzinnych i osiedli, współfinansowane ze środków unijnych, mogłyby być krokiem we właściwym kierunku i dobrym uzupełnieniem projektów samorządowych.