Nowe nadzieje, stare zmartwienia

Ubiegły rok był dla OZE wyjątkowo dobry, zarówno pod względem rozwoju rynku, jak i roli, jaką odegrały one w walce ze zmianami klimatycznymi. W Polsce jednak widać, że droga do rewolucji jest bardzo kręta.

Publikacja: 22.04.2024 09:00

Fotowoltaika, jako najbardziej rozwinięte odnawialne źródło energii na polskim rynku, potrafi już za

Fotowoltaika, jako najbardziej rozwinięte odnawialne źródło energii na polskim rynku, potrafi już zaspokajać przeszło połowę naszych potrzeb energetycznych

Foto: AdobeStock

„Globalnie w ub.r. przyrost nowych mocy przyspieszył o 50 proc. w stosunku do roku 2022, dobijając 510 GW, co daje największe tempo wzrostu rynku na przestrzeni dwóch ostatnich dekad” – szacuje Międzynarodowa Agencja Energii w raporcie „Renewables 2023”.

Z kolei Renewable Energy Capacity Tracker w podsumowaniu 2023 r. wskazuje na 473 GW nowych mocy, aczkolwiek i tu mowa o rekordzie. Całkowita moc OZE pracujących dziś na świecie przekracza 3870 GW, zaspokajając m.in. 43 proc. całkowitego globalnego popytu na prąd (o 3 proc. więcej niż w 2022 r.). Według prognoz MAE do 2028 r. ma ona sięgnąć 7300 GW.

I są wreszcie statystyki Międzynarodowej Agencji ds. OZE: w puli wszystkich uruchomionych nowych źródeł energii na świecie zielone źródła miały 86-proc. udział. Dokonały się też przetasowania w czołówce: w 2023 r. hydroenergetyka ustąpiła po raz pierwszy w historii pierwszego miejsca energetyce solarnej (1419 GW). O ile jednak wielkość tego sektora od lat praktycznie się nie zmienia, o tyle energetyka słoneczna i wiatrowa gwałtownie rosną.

Rok dynamicznego rozwoju

Ze statystycznego punktu widzenia kluczowym obszarem globu są Chiny. MAE określa proces rozwoju tamtejszego rynku jako „wyjątkowy”. Za Wielkim Murem Chińskim „dodano” w 2023 r. tyle solarnych OZE, ile rok wcześniej „dodał” cały świat. Energetyka wiatrowa też nie zasypiała gruszek w popiele: wzrosła o 66 proc.

Ale nie miejmy złudzeń: Chiny pozostają największym globalnym emitentem i rozwój OZE idzie tam ramię w ramię z uruchamianiem nowych mocy opartych na paliwach kopalnych. Państwo Środka jest po prostu na swoistym „energetycznym głodzie”.

Odczuwalna w globalnych bilansach zmiana ma za to miejsce na Zachodzie. Wyraźne skoki zielonych mocy odnotowano, rzecz jasna, w Europie, ale także w USA (gdzie najwyraźniej działają zachęty rynkowe forsowane przez Biały Dom) czy w Brazylii (tam z kolei nastąpił odwrót od polityki wcześniejszego prezydenta Jaira Bolsonara).

Jak na razie jednak OZE są narzędziem w ręku bogatych. MAE szacuje, że 90 proc. „zielonych” mocy znajduje się w państwach należących do grupy G20 – dwudziestu największych gospodarek świata. Ale to za mało, żeby zrealizować przyjęty podczas szczytu klimatycznego COP28 cel potrojenia globalnych mocy odnawialnych do 2030 r., choć deklarowany rozwój OZE na największych rynkach wskazuje na to, że w terminie tym nastąpi co najmniej podwojenie potencjału. Reszta zależy od dobrej woli decydentów i warunków rynkowych.

A pomimo globalnych rekordów nie jest to dziś rynek nadzwyczaj przyjazny inwestorom. – Projekty budowy OZE w USA stoją dziś przed wieloma komplikacjami za sprawą wysokich stóp procentowych i rosnących kosztów finansowania – donosi, być może z nutą satysfakcji, branżowy serwis OilPrice. Takie realia dotykają też po części inwestorów w Europie.

W działaniach wspierających rozwój OZE, a także innych projektów na rzecz ochrony klimatu i szeroko rozumianej dekarbonizacji nie bez znaczenia pozostają zatem dodatkowe źródła finansowania na różnych poziomach – poczynając od organizacji międzynarodowych porzez rządy poszczególnych państw, aż po inwestorów.

Potężne koszty bezpieczeństwa

W naszej lokalnej skali widzimy wszystkie te trendy również nad Wisłą. Jak pisaliśmy w „Rzeczpospolitej” już w marcu, polskie OZE – w szczególności fotowoltaika – biły rekordy wydajności nawet zimą, pomimo krótszego nasłonecznienia i bardziej chmurnej pogody. U progu marca regularnie produkcja z PV przebijała próg 10 GW. W połowie kwietnia padł kolejny rekord: 10,65 GW mocy, co stanowiło ponad połowę zapotrzebowania na energię elektryczną w Polsce.

Sukcesy mają swoją ciemną stronę. Jedną z nich jest – metaforycznie rzecz ujmując – „przegrzanie” sieci. Polskie Sieci Elektroenergetyczne już co najmniej siedmiokrotnie w tym roku musiały wyłączyć część odnawialnych źródeł, by zapobiec przeciążeniu sieci. Dzieje się tak również w sytuacji, gdy żaden z sąsiednich krajów nie jest w danym momencie zainteresowany odkupieniem naszej nadwyżki. Drugi ryzykowny moment wiąże się z zapadnięciem zmroku: gdy w ciągu dnia fotowoltaika pracuje pełną parą, tradycyjne elektrownie węglowe zmniejszają swoją produkcję, najczęściej do tzw. technicznego minimum, koniecznego, by utrzymać instalację w ruchu i móc stosunkowo płynnie zwiększyć produkcję po zachodzie słońca. Problem jednak w tym, że nawet ten rozruch od stanu technicznego minimum do poziomu zaspokojenia naszych wieczornych potrzeb energetycznych następuje zbyt wolno. We wczesnowieczornych godzinach balansujemy zatem na granicy wydolności systemu.

Panaceum na takie wstrząsy byłyby zapewne magazyny energii. Owszem, ten rynek również ma się w Europie całkiem nieźle – Europejskie Stowarzyszenie Magazynowania Energii oraz firma doradcza LCP Delta w dorocznym opracowaniu „Europejski monitor rynku magazynowania energii” wskazuje, że w 2023 r. w Europie przybyło ponad 10 GW w magazynach energii, ale to przede wszystkim zasługa rynku przydomowych urządzeń tego typu. Oczywiście, zabezpieczają one potrzeby energetyczne, ale zwykle dotyczy to najmajętniejszych gospodarstw domowych, w których budżecie można było znaleźć niebagatelną kwotę na taki zakup.

Problem w tym, że potrzebujemy magazynów energii o znacznie większej skali dla zabezpieczenia potrzeb systemu elektroenergetycznego. Nie będzie to sprawa prosta ani tania: przykładowo Niemcy budują magazyn o mocy 120 MW na terenie dawnej elektrowni atomowej Würgassen kosztem – zgodnie z obecnymi założeniami – 92 mln euro (niemal 400 mln zł). Instalacja ma powstać do 2026 r. I teraz weźmy pod uwagę potrzeby Niemiec w zakresie magazynowania: to 130 GW w perspektywie roku 2030 r. (dziś Niemcy mają w magazynach nieco ponad 11 GW). Jeżeli koszt budowy 1 GW w magazynach oszacujemy – na bazie projektu z Würgassen – na mniej więcej 760 mln euro (ok. 3,3 mld zł), to na osiągnięcie celu potrzebne będzie 90,5 mld euro (387 mld zł). Jak widać, kwoty są potężne – a chodzi przecież o zabezpieczenie OZE, a nie całość zmian – ale to nie znaczy, że powinniśmy zaniechać inwestycji w tym zakresie. Prędzej czy później będą one konieczne.

„Globalnie w ub.r. przyrost nowych mocy przyspieszył o 50 proc. w stosunku do roku 2022, dobijając 510 GW, co daje największe tempo wzrostu rynku na przestrzeni dwóch ostatnich dekad” – szacuje Międzynarodowa Agencja Energii w raporcie „Renewables 2023”.

Z kolei Renewable Energy Capacity Tracker w podsumowaniu 2023 r. wskazuje na 473 GW nowych mocy, aczkolwiek i tu mowa o rekordzie. Całkowita moc OZE pracujących dziś na świecie przekracza 3870 GW, zaspokajając m.in. 43 proc. całkowitego globalnego popytu na prąd (o 3 proc. więcej niż w 2022 r.). Według prognoz MAE do 2028 r. ma ona sięgnąć 7300 GW.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Klimat
Przepisy o ROP w centrum uwagi uczestników rynku
Klimat
Oceany emitują więcej „wiecznych chemikaliów” niż przemysł? Eksperci ostrzegają
Klimat
Dekarbonizacja to konkurencyjność
Klimat
Chcemy przede wszystkim działać, a nie tylko mówić
Klimat
Bitwa o emisje: desperacja i determinacja
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił