W przeciwieństwie do sektora elektroenergetycznego, gdzie na wielką skalę działa zaledwie kilka firm, w ciepłownictwie mamy dziś 392 przedsiębiorstwa w olbrzymiej większości działające na regionalną czy lokalną skalę. Infrastruktura, jaką one dysponują – tak wytwórcza, jak i odbiorcza, oraz wszystko pomiędzy – jest rozdrobniona i zróżnicowana, tak na poziomie „stażu pracy”, jak i technologii czy efektywności. W większości przypadków źródła wytwarzania ciepła są niewielkie, o mocy do 50 MW, a zaledwie dziesięć przedsiębiorstw dysponuje źródłami o łącznej mocy przekraczającej 1000 MW. Co trzecia z firm zainwestowała w kogenerację, ale z dalszej perspektywy widać, że sektor ten jest oazą węgla: niemal 70 proc. paliw zużywanych w procesach generowania ciepła w Polsce to paliwa węglowe.
I chociaż wolumen sprzedaży ciepła w Polsce dosyć dynamicznie rośnie (raport PTEZ wspomina tu o wzroście o 11,86 proc. w 2022 r. w porównaniu z rokiem poprzednim), można przypuszczać, że ten wzrost jest zasługą dynamiki rynku budowlanego w miastach, gdzie w ostatnich latach powstawało wiele nowych osiedli – odbiorców ciepła systemowego – i to na ich potrzeby inwestowano w nowe moce wytwórcze. I te inwestycje pochłaniały zapewne lwią część inwestycyjnych budżetów przedsiębiorstw ciepłowniczych.
Rok intensywnego działania
Może zatem rośnie grono odbiorców ciepła systemowego, ale trafiająca do nich energia jest droga i – gdyby nie zabiegi takie jak wsparcie dla gospodarstw domowych, uruchomione w poprzednim roku przez rząd – mogłaby być jeszcze droższa. Branża zdaje sobie sprawę, że bez takiej rządowej tarczy ochronnej odbiorców ciepła może czekać w niedalekiej przyszłości wstrząs. – Wnioskujemy, żeby ze względu na duże zróżnicowanie cen ciepła systemowego w różnych regionach kraju i nieprzewidywalną sytuację na rynku paliw, mechanizmy chroniące odbiorców ciepła były wprowadzone także w 2024 r. Bez tego część odbiorców ciepła musiałaby liczyć się w przyszłym roku z podwyżkami rachunków za ogrzewanie – mówił podczas wrześniowego XXVII Forum Ciepłowników Polskich w Międzyzdrojach Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie. – Postulujemy przyjęcie górnego limitu cen ciepła i wprowadzenie kryterium dochodowego, by pomoc trafiła do najbardziej potrzebujących – dodawał.
Problem jednak w tym, że ten postulowany rok wsparcia dla odbiorców ciepła powinien zostać przez branżę spożytkowany na działania pozwalające oferować energię w umiarkowanej cenie w kolejnych latach. A o to coraz trudniej: jak wspomnieliśmy wyżej, sektor w olbrzymiej mierze jest zakładnikiem węgla. Już w latach poprzedzających kryzys energetyczny i wojnę w Ukrainie potężnym obciążeniem dla niego były ceny pozwoleń na emisję CO2 kupowanych w ramach unijnego systemu ETS. W ubiegłym roku doszło do tego zerwanie z rosyjskimi kopalinami, które nie tylko podbiło ceny węgla na całym świecie, ale też dodatkowo skłoniło część europejskiej energetyki do zmiany gazowych źródeł wytwarzania na węglowe, co tylko spotęgowało chaos na rynku tego surowca. Polskie ciepłownictwo – które niemałym wysiłkiem finansowym i organizacyjnym starało się właśnie stopniowo przestawiać z węgla na gaz – stało się jedną z największych ofiar sytuacji. Dosyć obszerna wcześniej lista firm, które znalazły się „pod kreską”, jeszcze bardziej się powiększyła.
I tak oto sektor znalazł się w owym błędnym kole. Olbrzymia liczba przedsiębiorstw walczy o to, by kolejny miesiąc zamknąć „na plusie”. Rynek odbiorców ciepła systemowego rośnie w rytm powstawania dużych inwestycji deweloperskich, co wymaga często sięgania do skromnych budżetów inwestycyjnych, by zapewnić dostawy do nowych odbiorców. Ceny ciepła dla klientów są dalekie od realnych, więc rentowność firm ciepłowniczych nie może zostać poprawiona poprzez skok w rachunkach. Instytucje finansowe w ostatnich latach konsekwentnie odcinały się od przedsiębiorstw sięgających po węgiel, więc możliwość sfinansowania inwestycji z zewnątrz jest bardzo skromna. Wsparcie ze strony UE, zwykle na poziomie 30–45 proc. wartości potencjalnej inwestycji, wymaga własnych nakładów, których nawet w tej okrojonej formie nie ma jak zapewnić. Drogi ucieczki od węgla wydają się być w ten sposób odcięte.
Możemy zatem podjąć próbę wsparcia rynku ciepła w tej czy innej formie na kolejny rok. Ale ten czas należałoby też spożytkować nie na czekanie na jakieś „ustabilizowanie się” sytuacji, ale na opracowanie – i natychmiastowe uruchomienie – jakiegoś rodzaju „narodowego programu modernizacji ciepłownictwa” do takiej postaci, która sprostałaby wymogom współczesności i była bardziej odporna na ryzyka wiążące się zarówno z wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi czynnikami – od konfliktów z dostawcami kopalin po ambitne polityki klimatyczne.